Podróży po Białorusi ciąg dalszy.
Niedziela, 23 czerwca 2019 roku
Z Mińska wyjechaliśmy wcześnie, na drodze ruch był niewielki więc już o 12.30 dotarliśmy do Orszy. Po drodze zatrzymaliśmy się tylko raz na dużym parkingu dla TIRów, był tam budynek z toaletami i pani pilnująca porządku pozwoliła nam opróżnić kasetę. Był tam też niewyszukany barek, serwowano jedzenie dla prawdziwych mężczyzn czyli świeżo grillowane mięso z sałatką z marynowanej cebuli. Podobno pycha! Jedyny mankament, że takie pyszności trzeba było popijać kwasem, a nie zimnym piwem. Ciężki jest los kierowcy.
Dłuższy przystanek zrobiliśmy sobie w Orszy. Zaparkowaliśmy na parkingu przy MUZEUM MŁYN. Najpierw spacer na wzgórze zamkowe, z którego roztacza się przepiękny widok na Dniepr, tak rozsławiony przez Sienkiewicza.
Niedaleko był też rynek – bazar z wszelakim towarem. Z ciekawości wstąpiliśmy na targ warzywny. Mimo niedzielnego popołudnia dużo było tam sprzedających, kupujących zdecydowanie mniej. Warzywa i owoce doskonałej jakości, wypielęgnowane. W normalnych, państwowych sklepach warzywa czasami były dostępne, ale jak potem zwróciliśmy uwagę jakość ich była nieporównywalna. Wróciły wspomnienia z czasów mienionego ustroju, u nas było tak samo.
W Orszy zwiedziliśmy jeszcze plac z pomnikiem Lenina, park w którym są rzeźby postaci z bajek, dotarliśmy też do pomnika Katiusze po drugiej stronie rzeki. Zobaczyliśmy też kilka cerkiewek natomiast do Monastyru Uspieńskiego, który tak pięknie prezentował się ze wzgórza zamkowego już nie dotarliśmy. Teraz nam szkoda. Mimo że Orsza to bardzo sympatyczne miasteczko, to nie na tyle jednak by tu specjalnie wracać a już na pewno pozostać na dłużej. Tym bardziej, że nie udało nam się na miejscu znaleźć żadnych informacji o mieście i okolicy. Młodzi ludzie zapytani o najprostszą choćby planszę z mapą albo o jakąkolwiek inną informację turystyczną wzruszyli ramionami: po co, przecież tu nie ma turystów.
Zgodnie z planem wieczorem dojechaliśmy do Witebska. Witebsk to duże, blisko 400 tysięczne miasto. Około dziewiętnastej bez trudu znaleźliśmy zaciszne miejsce na parkingu przy Muzeum Chagala w samym centrum miasta, tuż obok koszar milicji zresztą.
I zaraz ruszyliśmy na wieczorny spacer.
Na deptaku ostro grała kapela rockowa. Tuż obok, przy drewnianej chacie-barze, zespół discopolowy (попса) przygrywał kilkudziesięciu tańczącym parom. A to nie wszystko! Na obszernym podeście schodów wiodących do cerkwi przy dźwiękach muzyki z przenośnego głośnika kilka par tańczyło nieco ambitniejsze tańce. Ładnie, ładnie. Witebsk się bawi! Długi był ten wieczór, ściemniać zaczęło się dopiero o godzinie jedenastej, ale była to raczej szarówka niż ciemność, chociaż latarnie się zapaliły. A o godzinie drugiej znowu było zupełnie jasno. To taka namiastka czerwcowych białych nocy, do Petersburga przecież już stąd niedaleko.
Poniedziałek, 24 czerwca 2019 roku.
Noc minęła spokojnie na pustym parkingu, rano dopiero zaczęły zjeżdżać samochody osobowe i zapełniły go do ostatniego miejsca. Parking i muzeum położone są na wysokiej skarpie rzecznej na skraju parku, dołem płynie Dźwina. Dźwina uchodzi do Bałtyku a nieodległy stąd Dniepr, który widzieliśmy w Orszy wpływa do Morza Czarnego. Przejeżdżając kilkadziesiąt kilometrów zmieniliśmy dorzecza. Fajne.
Rano wyruszyliśmy na długi spacer szczytem tej rzecznej skarpy aż do cerkwi bazylianów. Z cerkwi przepięknymi schodami można zejść do centrum miasta. Obejrzeliśmy jeszcze po drodze dwie drewniane cerkiewki i poprzez park doszliśmy do Placu Zwycięstwa.
Zachęceni ładnie brzmiącą nazwą bistro ВАСИЛЬКИ/ WASILKI zjedliśmy tam drugie śniadanie. Smaczne jedzonko, miła obsługa, ładny lokal. Szkoda, że nie mogliśmy posiedzieć dłużej. Musieliśmy załatwić tego dnia sprawę meldunku.
Na stronach organizatorów II Igrzysk Europejskich oraz stronach rządowych wyraźnie napisano, że kibice mogą wjechać na terytorium Białorusi bez wizy, nie są natomiast zwolnieni z obowiązku meldunkowego. Trzeba się meldować co najmniej raz na 5 dni roboczych. Nasz pobyt miał trwać 10 dni, więc było to nie do uniknięcia.
Jeszcze przed wyjazdem zarezerwowaliśmy nocleg w OX HOSTEL w samym centrum Witebska, przy ulicy Kryłowa. Najtańsza była opcja 11 rubli/osoba w pokoju 10-osobowym. Nie zamierzaliśmy przecież tam nocować. Bardzo miła pani w recepcji przygotowała nam „bumażki”, pogawędziliśmy chwilę, skorzystaliśmy z Wi-Fi oraz z prysznica. Mieliśmy okazję obejrzeć hostel, w pokojach wieloosobowych łóżka są piętrowe, w dwuosobowych ładne tapczaniki, stolik telewizor. Łazienki w korytarzu, jest kuchnia, Wi-Fi.
Jeśli ktoś chce pojechać na Białoruś i potrzebuje wizy, hotele czy hostele bez problemu wystawiają odpowiednie zaświadczenia o rezerwacji i na tej podstawie można wystąpić o wizę. Kto wie, może kiedyś skorzystamy.
Obiadek zjedliśmy w restauracji typu self-servis Батькова Хата. Można powiedzieć że jest to kopia LIDO z Mińska. Tylko dużo taniej, to przecież nie stolica. Potem, zmęczeni upałem, skryliśmy się w cieniu drzew wielkiego parku ciągnącego się kilometrami wzdłuż rzeczki Wićby, dopływu Dźwiny. Teren bardzo zadbany, są ścieżki rowerowe, są obiekty sportowe np. boisko do piłki nożnej plażowej. Wieczorem, już z wysokiego mostu nad Dźwiną, podziwialiśmy długo trwający zachód słońca i przepiękne widoki na skarpę, monastyr i górującą nad wszystkim cerkiew bazylianów.
Wtorek, 25 czerwca 2019 roku.
Rano ponownie przeszliśmy przez ten most i poszwendaliśmy się po drugiej części miasta. Zaciekawił nas zielony przeszklony budynek. Weszliśmy do środka i porozmawialiśmy z miłą panią. Okazało się, że w budynku kiedyś mieścił się teatr, a teraz odbywają się zajęcia dodatkowe dla dzieci i młodzieży. Są różne koła zainteresowań: muzyczne, teatralne, malarskie. Zresztą Witebsk mieni się być miastem sztuki, corocznie odbywa się tu wielki festiwal sztuki, który nazywa się Słowiański Bazar. Nic dziwnego, że w wielu miejscach widzieliśmy grupki młodzieży z pędzlami i farbami malujących zawzięcie.
Internauci polecali zajrzeć do budynku dworca kolejowego, rzeczywiście prezentuje się imponująco. Stamtąd poszliśmy w kierunku drugiego budynku Muzeum Chagala (są dwa jego muzea w tym mieście), potem wzdłuż rzeki i mostem wróciliśmy na deptak. W barze zamówiliśmy sobie coś co nazywało się wielkie meksykańskie śniadanie. Pyszne było, porcja wcale nie była ogromna za to bardzo urozmaicona.
Popołudnie spędziliśmy na spacerze Prospektem Frunze. Odpoczęliśmy chwilę w cieniu przy wielkiej szumiącej fontannie przed ogromnym budynkiem Uniwersytetu Medycznego. Do centrum wróciliśmy trolejbusem. W Witebsku nie kupuje się biletów komunikacji miejskiej. W każdym pojeździe jest konduktor, siada się, on podchodzi i inkasuje pieniążki. Przejazd kosztuje 45 kopiejek. Tabor komunikacji miejskiej w Witebsku pamięta zapewne czasy Breżniewa. Bez porównania z Mińskiem.
Wieczór tego dnia spędziliśmy miło na deptaku i w ogródku baru Kliukwa przy ciastkach i napojach chłodzących. Fajnie, bo mieliśmy tam zasięg Wi-Fi z pobliskiego hostelu. Jest tam blisko ławka zbudowana z drewnianych klocków, można ułożyć sobie jakiś wzór, niezła zabawa dla dzieciaków! Atrakcją jest także posąg witebskiego wielkoluda, jak głosi napis Fiodor Machnow żyjący w latach 1878-1912 mierzył 285 centymetrów wzrostu.
Środa, 26 czerwca 2019 roku.
Po śniadanku opuściliśmy sympatyczny Witebsk i przejechaliśmy do Połocka – jednego z najstarszych miast na Białorusi. Kamperka ustawiliśmy na obszernym parkingu u podnóża stojącego na wysokiej skarpie Soboru św. Zofii zamienionego w muzeum. Z parkingu – zupełnie pustego zresztą – mieliśmy piękny widok na rzekę Dźwinę.
Upał był wielki, ale to nie zwalnia nas przecież z obowiązku zwiedzania miasta. I już na samym początku miła niespodzianka w postaci punktu Informacji Turystycznej. Było tam sporo ulotek i broszurek także po angielsku i niemiecku. Wszystkie dotyczyły Połocka i najbliższej okolicy. Dostępne było Wi-Fi, mogliśmy więc poszperać trochę w Internecie. Połock podobnie jak Witebsk okazał się bardzo atrakcyjnym miastem, liczne muzea, cerkwie, klasztory, dużo ładnie przygotowanych tras spacerowych.
Z ciekawostek wspomnieć należy, że w Połocku znajduje się środek Europy. Stosowny pomnik z wyznaczeniem tego punktu ustawiono na deptaku.
Muzeów nie zwiedzaliśmy a i tak czasu nam zabrakło, by wszystko zobaczyć. Zaplanowaliśmy tylko jeden dzień pobytu w Połocku a okazało się, że spokojnie można by tu pozostać na dłużej. Tym bardziej, że sporo jest ciekawych miejsc do zobaczenia w okolicy. Nas jednak ciągnie na Jeziora Brasławskie. Musimy zobaczyć to magiczne miejsce tak bardzo polecane przez wszystkie przewodniki, blogi podróżnicze oraz wielu Białorusinów, z którymi mieliśmy okazję rozmawiać.
Czwartek, 27 czerwca 2019 roku.
Wstaliśmy wcześnie. Miło zjeść śniadanie i wypić poranną kawę z takim pięknym widokiem. Wspięliśmy się jeszcze dla rozruszania kości na wzgórze z cerkwią/muzeum ponad nami.Z
Pora jechać. Najpierw do Monasteru Przemienienia Pańskiego i św. Eufrozyny Połockiej, znajdującego się w odległej części Połocka. Przed wejściem ochrona wskazała miejsce, gdzie na półce leżały przygotowane odpowiednie okrycia. Ja założyłam spódnicę i chustkę, a Jurek szerokie, czarne spodnie, niestety za żadne skarby nie pozwolił sobie zrobić zdjęcia w tym stroju.
Wczesnym rankiem w świątyni było nawet sporo ludzi. To nie turyści tylko wierni. Nie zabawiliśmy tam długo, nie wypadało przeszkadzać w modlitwie.
Koło południa dotarliśmy do miasteczka Brasław, siedziby Parku Narodowego. I tu doznaliśmy największego w czasie tego wyjazdu zawodu. Nie tak to sobie wyobrażaliśmy, gdzie te bulwary, promenady, kawiarenki, uliczni sztukmistrze, grajkowie, malarze??? To jest właśnie to miejsce polecane przez wszystkich?
Żarty żartami ale naprawdę Brasław jest dobitnym przykładem miasta, które w żaden sposób nie wykorzystuje atutów swojego fantastycznego położenia. Przeciwnie, można odnieść wrażenie, że nie rozwija się i dusi się wręcz pomiędzy tymi jeziorami.
Wjechaliśmy do miasta od strony jeziora Drywiaty, bliżej centrum był jeden wielki plac budowy, widać rozmach i zaangażowanie. Wkrótce pewnie wzdłuż tego jeziora będą ładne trasy spacerowe, parkingi, plaże, ale teraz jeszcze trwały prace budowlane. Nie lepiej wyglądało miasto w głębi „lądu”. Kładziono asfalt jednocześnie na wielu ulicach, niełatwo było nam się poruszać w tym chaosie. Jakoś jednak udało się znaleźć biuro parku narodowego i uzyskać nieco informacji. I kupić porządną mapę.
Na terenie parku zakazane są noclegi i postoje poza wyznaczonymi miejscami. Dla turystów przygotowane są albo nowoczesne ( i pewnie drogie) ośrodki wypoczynkowe /базы отдыха/ albo pola namiotowe, które nazywają się туристические стоянки. Z
Pobyt na stojankach jest płatny 6 rubli dziennie od osoby. Odwiedziliśmy kilka z nich w pobliżu góry Majak. Wyglądają podobnie: drewniane altanki, stół i ławy, miejsce na ognisko, w oddali TOI-TOI oraz kontener na śmieci. Woda tylko w jeziorze. Drewno na ognisko trzeba sobie kupić. Dojazd też nie najłatwiejszy, od asfaltowej drogi głównej jeszcze kilka kilometrów drogą szutrową. Zatrzymaliśmy się na jednej z nich o nazwie Majak nad jeziorem Strusto. Na polu oprócz nas była tylko jedna para z namiotem. Z początku wyglądało to bardzo ładnie i romantycznie, ale zaczęło padać i przechodził szkwał za szkwałem. W kamperze było super, nawet w deszczu jezioro było piękne. My mamy wszelkie wygody ale ci w namiocie!
Piątek, 28 czerwca 2019 roku.
Rano zaświeciło słońce, wysuszyło trawę i rozchmurzyło moje oblicze. Siedzimy sobie z kubkiem kawy na brzegu jeziora, obok dwa niewielkie pomosty, przezroczysta woda, małe rybki podpływają, szuwary lekko się kołyszą, kaczki suną po wodzie, cisza. No po prostu bajka! Żadnych łodzi na wodzie, za to obserwowaliśmy prawdziwego nurka z kuszą, który buszował w pobliskich szuwarach.Z
Dużo później pojawili się robotnicy, którzy przygotowywali ładniejsze miejsca na kontenery ze śmieciami. Ale my i tak wychodziliśmy już na wycieczkę. Poszliśmy przez las wzdłuż jeziora do stojanki Pieriewołoka na końcu cypla. Trasa byłaby bardzo sympatyczna, gdyby droga nie była wysypana sporych rozmiarów tłuczniem. To dobra nawierzchnia, pozwala korzystać z dróg nawet w czasie solidnych opadów, ale chodzenie i jeżdżenie po niej nie jest przyjemne. W sumie zrobiliśmy około sześciu kilometrów, ładne jezioro, ludzi bardzo mało. Na czterech stojankach, które widzieliśmy było dosłownie po kilka osób.
Wróciliśmy do kampera i przygotowaliśmy sobie jeszcze obiadek na łonie natury. Na stojance nie było już nikogo. Miał się ktoś zgłosić po opłatę za nocleg ale nikogo nie było. Może dlatego, że turystów mało.
Według mnie Brasławskie Jeziora to wspaniałe miejsce dla tych, którzy lubią spokój, opalanie się, pływanie, łowienie ryb. Nie ma żadnych restauracji, barów, dmuchanych krokodyli i różowych pelikanów, do najbliższego sklepu jest kilkanaście kilometrów.
Po południu przejechaliśmy nad jezioro Driwiaty, na półwysep Вязки i zatrzymaliśmy się na parkingu przed ośrodkiem wypoczynkowym DRIWIATY. Brzeg jeziora na terenie ośrodka jest ładnie zagospodarowany, jest tu plac zabaw dla dzieci, asfaltowe ścieżki, klomby, trawniki. Zostawiliśmy kampera i poszliśmy na plażę po przeciwnej stronie półwyspu. Tego dnia nikt się nie kąpał, było dość chłodno i wiał silny wiatr. Mieliśmy wrażenie, że jesteśmy nad morzem. Potem ładną drogą przez las dotarliśmy do końca cypla. Warto było, piękne były widoki na jezioro najpierw z plaży a potem z wysokiej skarpy.Z
Wracając do kampera już z daleka zobaczyliśmy troje młodych ludzi wyraźnie zainteresowanych naszym domkiem. Pogawędziliśmy z nimi, pokazaliśmy jak wygląda w środku, oglądaliśmy z zewnątrz i tu zaskoczenie. Okazało się, że prawe tylne koło „siadło”. Na szczęście oni mieli pompkę, ale że przewód był za krótki by sięgnąć z kabiny kampera podjechali swoim samochodem, napompowali. Wykonali parę rozmów telefonicznych i dostaliśmy namiary na „шиномонтаж/szynomontaż” w Brasławiu. Bardzo to było miłe, taka ludzka, bezinteresowna życzliwość. Oponę szybko naprawiono we wskazanym warsztacie, kosztowało to 9 rubli. Sprawcą okazał się dorodny blachowkręt tkwiący w oponie. Zabraliśmy go, mamy już dwie takie pamiątki. Jest jeszcze hufnal z Rumunii.
Zgodnie z planem ale z godzinnym opóźnieniem wyjechaliśmy w kierunku miejscowości Słobódka. Już z daleka widoczne były wysokie, białe wieże kościoła na wzgórzu. Mimo trwającego remontu bez problemu można było wejść do środka. A warto! Niezwykle są bowiem malowidła jakimi pokryto ściany i sufit. Zaskakują żywe kolory i kwiatowe wzory, rzadko spotyka się tak radosny nastrój w kościele.Z
W pobliżu Słobódki odwiedziliśmy dwa ośrodki wypoczynkowe /базы отдыха/. Były tam ładne drewniane domki kempingowe, dobrze utrzymane trawniki, kwiaty, plaże, ale wszystko tylko dla gości ośrodka. Nie było żadnej kawiarni czy restauracji, powiedziano nam, że goście mają tu pełne wyżywienie w stołówce. Ośrodki nie były przygotowane na przyjęcie kamperów, pewnie coś by tam się znalazło, ale my nie naciskaliśmy bo nie byliśmy zainteresowani.
Ze Słobódki postanowiliśmy wracać okrężną drogą, żeby zamknąć pętlę. Przepiękny asfalt po kilku kilometrach zamienił się w szutrową drogę. Nic to. Jedziemy dalej. Po kilku kolejnych kilometrach na grobli pomiędzy dwoma jeziorami dojechaliśmy w końcu do mocno podejrzanego drewnianego mostka. Nie wyglądał najlepiej, nie było żadnej informacji o jego nośności. Jurek długo oglądał deski i filary, w końcu postanowił zawrócić, a to zdarza się niezmiernie rzadko.Z
Kiedy już zaczął zawracać na wąziutkiej dróżce, nadjechał starszy pan na rowerze i zapewnił nas, że most na pewno wytrzyma ciężar kampera. Nie takie rzeczy wytrzymywał (pewnie w czasie wojny). Skoro tak to tylko maksymalnie napompowaliśmy poduszki zawieszenia by nie zaczepić przy zjeździe i z duszą na ramieniu ruszyliśmy. Nie było tak źle, przejechaliśmy. Ale emocji było co niemiara.
Na nocleg podjechaliśmy ponownie do ośrodka Driwiaty. Parking był pusty, restauracja w ośrodku czynna była do 21, więc zdążyliśmy jeszcze zjeść kolację. Wystrój restauracji z minionej epoki, ale jedzenie przyzwoite. Zresztą i tak nie mieliśmy żadnego wyboru. Za to widok na jezioro z okien restauracji niezapomniany! Uważne studiowanie menu przyniosło dwie niespodzianki. O ile dziczyzna nas nie zaskakuje o tyle potrawy z łosia czy z bobra już tak! Nie mieliśmy jednak odwagi spróbować.
Oglądać zachód słońca nad jeziorem – bezcenne. Z
Sobota, 29 czerwca 2019 roku.
Rano jezioro wcale nie wyglądało gorzej niż wieczorem.
Pojechaliśmy jeszcze raz do Brasławia żeby zdobyć górę zamkową. Jakoś wcześniej nie było okazji. Było tam czysto i schludnie, jak zwykle na Białorusi, ładne widoki na okoliczne jeziora.
Brasław jest pięknie położony, ale jak już pisaliśmy nie wykorzystuje choćby części swoich możliwości. Nas nie zachwycił, nie znaleźliśmy tu choćby kawałka deptaka, baru, kawiarenki czy zwykłych lodów. Zaznaczony na mapie punkt informacji turystycznej też był dobrze ukryty, a gdy w końcu udało nam się go odnaleźć był nieczynny.
Region turystyczny Brasławskie Jeziora jest bardzo duży. Widzieliśmy niewielki fragment więc nasza ocena może nie być rzetelna. Jakieś refleksje jednak się nasuwają: znajdziemy tu nieskażoną przyrodę, naturalne /no może tylko minimalnie podrasowane/ piękno, czystą wodę, ciszę i spokój. Jest kilka баз отдыха ale przede wszystkim jest naprawdę dużo stojanek na wielu, wielu jeziorach. Taki jest tu po prostu model turystyki i w zasadzie nie ma alternatywy. Przed przyjazdem trzeba być przygotowanym na brak wszystkiego. Trzeba przywieźć prowiant ze sobą, kupić drewno na ognisko. Ludzi jest bardzo niewiele. Na żadnym z ogromnych jezior nie widzieliśmy żaglówki, z rzadka pojawiają się niewielkie łodzie wędkarskie. Widzieliśmy za to kilku surferów ze spadochronem, gdy wiatr był silny.
Rozpoczynamy powrót do domu. Z Brasławia udało nam się wyjechać około godziny dziewiątej. Pierwszy przystanek to miasteczko WIDZY. Jest tu niewielka cerkiew, dużo większy kościół, skwerek.Z
W jednej z kawiarenek zjedliśmy drugie śniadanie. Dowiedzieliśmy się też jak dojechać do starego parku i dworku, o którym przeczytaliśmy na mapie. Atrakcje te znajdują się w odległym o kilka kilometrów WIDZY ŁOWCZINSKIJE.
Okazało się, że największą atrakcją było szukanie tych zabytków, niewiele brakowało a przekroczylibyśmy nielegalnie granicę z Litwą! Na szczęście były tablice ostrzegawcze, a ja jestem wyczulona na ostrzeżenia w wielu językach, a co dopiero po rosyjsku. Park wyglądał dostojnie, stare drzewa tworzyły barierę dla palących promieni słonecznych. Dworek Wawrzeckich przepięknie położony na skarpie nad jeziorem niestety popadł w ruinę, po dawnej świetności pozostało tylko wspomnienie.
Następny przystanek zrobiliśmy sobie w miasteczku Pastawy. Zatrzymaliśmy się na niewielkim rynku z fontanną, obejrzeliśmy imponującą cerkiew a ładna ścieżka nad jeziorem doprowadziła nas do majestatycznego kościoła. Mieliśmy mało czasu i nie poszliśmy do parku chociaż wyglądał bardzo zachęcająco. Warto było zatrzymać się na chwilę w Pastawach.Z
Do Mińska dojechaliśmy około godziny dziewiętnastej i zatrzymaliśmy się na parkingu przy stacji metra Уручча/Uruczcza, końcowej stacji linii niebieskiej. Łatwo było tam dojechać i zaparkować. Nie to że polecamy to miejsca na dłużej, ale na jeden krótki nocleg było idealne. Przy samym wejściu do metra. Właśnie metrem podjechaliśmy do Lido, potem spacerowaliśmy po uliczkach centrum. W sobotni wieczór było tam gwarno i radośnie, grały różne zespoły, otwarte były wszystkie kawiarenki i ogródki.Z
Do strefy kibica przy pałacu sportu zajrzeliśmy tylko na chwilę. Było bardzo dużo ludzi więc szybko się wycofaliśmy. Około północy trzeba było już wracać do kampera. Wysiedliśmy jeszcze na chwilę przy Bibliotece Narodowej by zobaczyć iluminacje (z metra niewiele widać). Rzeczywiście budynek pięknie oświetlony.Z
Niedziela, 30 czerwca 2019 roku.
Mimo sąsiedztwa ruchliwej ulicy spało się spokojnie. W pobliżu był osiedlowy park więc aż się prosiło skorzystać z okazji do krótkiego spaceru.Z
Potem ponownie pojechaliśmy metrem do centrum by jeszcze raz przejść się jego uliczkami. Uwijali się już pracownicy stawiający trybunę honorową na Dzień Niepodległości 3 lipca. Nie będzie nas tutaj w czasie tej uroczystości. Szkoda, ale i tak mieliśmy okazję zwiedzać Mińsk podczas Igrzysk, gdy był pięknie ukwiecony i udekorowany. Będziemy tęsknić za tymi ulicami, parkami i gwarem rosyjskiej mowy.
Wyjechaliśmy z Mińska w południe, na drodze nie było żadnych korków czy zatorów. Mieliśmy więc trochę czasu by zatrzymać się gdzieś na kawę. Zdecydowaliśmy się na miasto Kobryń, kilkadziesiąt kilometrów przed Brześciem. I znów przypadkiem znaleźliśmy fajne miejsce! Z gatunku tych, o których mówimy „musimy tu wrócić!”. Było ponad 30 stopni w cieniu schowaliśmy się więc szybko w kawiarni, nie ma mowy o zwiedzaniu. Zjedliśmy po kulce loda a wracając do kampera kupiliśmy z wielkiej beczki dwie flaszki kwasu. Na pamiątkę. Miasto ładne i zadbane, na pewno zaplanujemy tu dłuższy pobyt przy okazji kolejnej podróży po Białorusi.
Granicę przekraczaliśmy około godziny 19. Po stronie białoruskiej było wyjątkowo sprawnie i szybko i to nie tylko dlatego, że była specjalna ścieżka dla uczestników Igrzysk. Urzędnicy byli nad wyraz uprzejmi i pomocni.
Po stronie polskiej już tak miło nie było, na szybkiej ścieżce staliśmy w trzy samochody prawie dwie godziny. Nie wiadomo dlaczego, po prostu obsługa sobie gdzieś poszła. Interwencja Pana z auta przed nami niewiele dała, ale ktoś się w końcu pojawił. Bez słowa wyjaśnienia, nawet bez dzień dobry.
Oberwało mi się za to, że się plączę bo stoję w cieniu a nie w pełnym słońcu przy samochodzie. Przykre to było, ostrzegano nas przed służbami w Białorusi a tu nasi polscy pogranicznicy… Dawno nie spotkaliśmy się z takim brakiem szacunku. Można odnieść wrażenie, że z nadmiaru władzy trochę im się w głowach poprzewracało.