Ceny kempingów podaję dla zestawu: 2 osoby + namiot + samochód. Generalnie wielki wpływ na przebieg naszej wycieczki miała pogoda. Stanowczo za mało było prawdziwie słonecznych dni, często bywało pochmurno albo padało.
Niedziela 1 sierpnia.
Jeszcze przed świtem wyruszyliśmy z Krakowa. Około godziny 11 byliśmy już w Dreźnie. W niedzielę bez trudu można znaleźć bezpłatny parking w samym centrum. Pospacerowaliśmy kilka godzin po uroczej starówce. Warto tu będzie jeszcze wrócić.
Kolejny postój zaplanowaliśmy w Norymberdze i to też był dobry pomysł. Zachwyciły nas nie tylko urokliwe uliczki, mostki i skwerki starego miasta. Dziesiątki muzyków, profesjonalistów i zupełnych amatorów starało się skupić na sobie uwagę przechodniów. Na placach rozstawione były sceny gdzie koncerty dawały jakieś bardziej znane zespoły gromadząc setki słuchaczy. Poza tym każdy zakątek uliczek starego miasta zajęty był przez inne zespoły lub pojedynczych wykonawców konkurujących ze sobą jakością i stylami tak. Z zewsząd słychać było muzykę. Nas szczególnie rozbawił zespół, który cały sprzęt rozstawił na przyczepie do ciągnika rolniczego tworząc w ten sposób mobilną scenę, zaparkowaną w atrakcyjnym, konkurencyjnym wobec innych miejscu. Na tyle urzekła nas ta atmosfera radości i zabawy, że dopiero późną nocą wyruszyliśmy dalej.
Poniedziałek 2 sierpnia.
Przed południem dotarliśmy do Interlaken w Alpach Berneńskich. Z trzech kempingów wybraliśmy JUNGFRAU za 40 CHF. Ładne miejsce, ciepła woda, bardzo czyste sanitariaty (w toalecie płyn do odkażania deski), ale prysznice płatne dodatkowo. Po południu pewnie tylko po to padało abyśmy mogli spokojnie odespać nocna jazdę. Wieczorem spacer po miasteczku pełnym zegarków. Szwajcarskich oczywiście.
Wtorek 3 sierpnia.
Podróż sentymentalna do Lauterbrunnen i Grindelwald. Niestety widzieliśmy więcej chmur niż gór, ale dzień nie był stracony, gdyż pochodziliśmy sobie po lesie i przeszliśmy ścieżkę zdrowia. A wieczorem znów do miasta. Żałuję, że nie wstąpiliśmy do kasyna, może dalszą część wakacji spędzilibyśmy na jakichś Kajmanach albo innych Bahamach. W Szwajcarii, jak to się nam po raz kolejny potwierdziło pogoda jest raczej dla bogaczy, a my jako namiotowi turyści ruszamy więc w stronę słonecznej (podobno) Italii.
Środa 3 sierpnia.
Cały dzień jazdy pięknymi górskimi drogami przy wyjątkowo słonecznej pogodzie. I Sustenpass i Gothardpass i jeszcze we Włoszech „balkonowa” droga do Domodossoli. Naszym celem była dolina Formazza. Dotarliśmy tam dosyć późno, tego dnia gubiliśmy się kilka razy jak jakieś żółtodzioby. Ale tak bywa, gdy kierowca nie wie, czy ma słuchać żony czy GPS-a. W konsekwencji nie było czasu wybrzydzać nad kempingiem. Campeggio HOHSAND w Brendo (najgłębiej położony w dolinie) za 18 euro oferował nam przecudne widoki, bardzo dużo miejsca i mimo że czyste, to jednak beznadziejne łazienki. Prysznic płatny dodatkowo.
W dolinie tej obejrzeliśmy wcześniej jeszcze kempingi w Fondovalle i Formazzy (przy stacji kolejki krzesełkowej), ale po pierwsze nie było tam obsługi tylko numer telefonu na drzwiach, a ja przecież „non kapisto Italiano” a trudno oczekiwać było, żeby obsługa mówiła jakimkolwiek innym językiem (spróbujcie się dogadać na migi przez telefon), a po drugie były tam głównie przyczepy i tak jakoś ciasno. Polecano nam także kemping w pobliżu Crodo, ale na wysokości 1400 m więc nawet go nie szukaliśmy, bo wydawało nam się wtedy, że to za wysoko. W końcu rozstawiliśmy namiot na kempingu na wysokości 1700 m ze wszystkimi tego konsekwencjami. Najwyższa temperatura jaką tam widzieliśmy to 12 stopni w środku dnia a w nocy normą było jedynie 5 – 6 stopni.
Czwartek 5 sierpnia.
Piękny deszczowy poranek sprzyja lekturze gazet oraz stosu broszurek i mapek otrzymanych wczoraj w Informacji Turystycznej w Crodo. Dolina Formazzy rozciąga się na północ od Domodossoli. Nie udało nam się w Polsce przed wyjazdem uzyskać wiele informacji na jej temat i dlatego materiały zdobyte na miejscu były takie ważne. Dolina rozgałęzia się na dwie odnogi zwieńczone parkami narodowymi Alpe Veglia i Alpe Devero. Nasz kemping znajdował się w odnodze w kierunku Alpe Veglia i jak się potem okazało nasze wycieczki ograniczyły się niestety tylko do tego obszaru. Szkoda. Ale i tak warto było tu przyjechać i z pewnością jeszcze wrócimy ponownie.
Deszcz przestał padać więc koniec czytania. Po południu robimy mały rekonesans po okolicznych miasteczkach.
Piątek 6 sierpnia.
Rano obejrzeliśmy największą atrakcję tej doliny: wodospad Cascate del Toce. Niestety im wyżej tym było zimniej i wiało straszliwie. Nie poszliśmy wysoko w góry tylko wręcz przeciwnie zjechaliśmy do położonego niżej Baceno i wędrowaliśmy malowniczymi wąwozami Orridi di Uriezzo. W wąwozach było o wiele cieplej niż na górze.
Sobota 7 sierpnia.
Wyruszamy o 10 rano i korzystając z poprawy pogody jedziemy najdalej jak się da w głąb doliny. Dało się zaparkować z lewej strony przy tamie Lago di Morasco (1815m). W prawo był zakaz wjazdu, ale jak się potem okazało Włosi go ignorowali i parkowali samochody trochę dalej przy stacji kolejki (niestety nieczynnej).
Przeszliśmy przez tamę i ruszyliśmy w stronę Lago del Sabbione szlakiem zaznaczonym jako trudny i niebezpieczny. Nie było tam jednak trudności technicznych tylko stromo i trochę świeżego powietrza. Za to było tam zupełnie pusto. Przy malutkiej Cabanie zdecydowaliśmy się skręcić w kierunku Rif. Citta di Busto (2482). Po dłuższym odpoczynku przy schronisku poszliśmy dalej do Lago del Sabbione i Rif. Mores (2521). Schroniska na podobnej wysokości, ale między nimi mała przepaść. Trzeba było trochę zejść a potem z powrotem wejść do góry. Od schroniska już tylko w dół. Przy Cabanie zamknęliśmy pętlę i zeszliśmy w dół tą samą stromą ścieżką którą podchodziliśmy, pomimo ostrzeżeń o niebezpieczeństwie. Wiadomo, w dół jest dużo trudniej. Na zakończenie jeszcze okrążyliśmy jezioro, było tak pięknie i cicho. Do samochodu wróciliśmy o 19.30.
Niedziela 8 sierpnia.
Łatwa i niedługa wycieczka do Lago Toggia. Z parkingu nieopodal Lago di Morasco piękna widokowa trasa drogą albo szlakiem albo trochę jednym, trochę drugim. Zero trudności i nie więcej niż 500m podejścia.
Poniedziałek 9 sierpnia.
Piękna ta dolina, ale zimno. Przegraliśmy z pogodą. Planowaliśmy pobyt tutaj jako główną część naszego wyjazdu wakacyjnego. W planie był jeszcze jako rezerwowy pobyt w Gran Paradiso. Problem jednak w tym, że to stosunkowo niedaleko i pogoda też może nie być najlepsza. A my mamy już z poprzednich lat doświadczenia, jak to właśnie w Gran Paradiso potrafi być zimno. Podejmujemy więc szybką decyzję, zwijamy namiot i ruszamy do VANOISE. Tam przecież mamy jeszcze masę rzeczy do zrobienia. Po drodze zrobiło nam się jednak żal tego Gran Paradiso i zatrzymujemy się w La Thuile, jeszcze w jego granicach. Kemping co prawda na wysokości 1400, ale rozstawiamy namiot i ryzykujemy. Może nie zamarzniemy. Cena 18 euro, miejsca bardzo mało, łazienki eleganckie, prysznic znów płatny.
Wtorek 10 sierpnia.
Długa i piękna wycieczka do Rif. Defeyes. Samochodem dojeżdżamy do parkingu w La Joux. Droga ta zamknięta jest dla samochodów osobowych w godzinach 9.30-17.30 w tych godzinach bowiem kursuje autobus a tam nie ma żadnej możliwości minięcia się z nim. Rano więc samochody wjeżdżają a wieczorem zjeżdżają z powrotem. Ale warto, w ten sposób zaoszczędza się kilkaset metrów różnicy wysokości. Z parkingu do schroniska i tak jest 3 godziny podejścia. Dość stromo miejscami, ale żadnych trudności technicznych.
Szlak prowadzi wzdłuż wodospadu. Można skrócić trasę i dojść tylko do trzeciej wychladki, można i dalej do schroniska a potem wrócić tą samą drogą. Tak robi większość turystów. Jeśli jednak jest jakaś możliwość zrobienia pętelki to mój małżonek na pewno jej nie przegapi. Więc ze schroniska skierowaliśmy się wąziutką ledwie wydeptaną ścieżeczką w stronę lodowca i małej kapliczki. Szlak okazał się bardzo widokowy, nie spotkaliśmy na nim nikogo. Może dlatego, że było parę trudniejszych przejść w skałach i sporo świeżego powietrza, ale było cudnie. Dołączyliśmy do głównego szlaku w okolicach trzeciej wychladki wodospadu. Cała wycieczka zajęła nam około 9 godzin.
Środa 11 sierpnia.
Luzik. Wycieczka na Col de la Croix z parkingu na Col St. Charles to tylko 400m podejścia szlakiem spacerowym. Jedyne trudności po drodze to wygrzane słońcem jagódki i maliny, które trudno ominąć. Z przełęczy niesamowity widok na Masyw Mont Blanc. Niestety najwyższy szczyt wciąż w chmurach. Parę godzin wylegiwaliśmy się na przełęczy czekając, aż wiatr zwieje tę chmurę. Nie zwiał. Wróciliśmy przez Lago de Arphy.
Czwartek 12 sierpnia.
Nareszcie we Francji!!! To nic, że chmurzyło się na Col du Petit Saint Bernard. Im niżej zjeżdżaliśmy tym robiło się cieplej i słoneczniej. Około południa byliśmy na znanym już nam kempingu Chevelu w BOZEL. Baaardzo dużo miejsca, dużo prywatności, drzewa, ptaki, nawet grzyb nam rósł koło namiotu. Dwa budynki socjalne, czysto i przyjemnie. Cena 11,90 euro i żadnych dodatkowych opłat. Sympatyczni właściciele. Planowaliśmy tam pobyt 3-5 dni a zostaliśmy 11. Ten kemping znajduje się w czołówce naszej prywatnej TOP LISTY.
Z Bozel zrobiliśmy kilka ładnych wycieczek, chociaż pogoda nadal nas nie rozpieszczała. Ale przynajmniej było cieplej.
Piątek 13 sierpnia.
Pochmurno, gór nie widać więc wycieczka do pobliskiego miasteczka – uzdrowiska Bridges les Bans. Bez szału, ale ładny park i dużo kwiatów.
Sobota 14 sierpnia.
Dalej pochmurno. Wycieczka do Moutiers. Spacer po miasteczku, zakupy.
Niedziela i poniedziałek
Prawie cały czas pada a więc czytanie, wycieczki objazdowe i krótkie spacery w urokliwych miejscach.
Wtorek 17 sierpnia.
Jesteśmy na terenie ośrodka narciarskiego 3 doliny, więc o ile pogoda nie pozwali na wycieczki w wyższe partie gór będziemy sobie te doliny po kolei zwiedzać. Dzisiaj dolina Meribel Mottaret – Lac de Tueda –kierunek Refuge du Saut. Ludzi było dużo, więc nie poszliśmy do schroniska głównym szlakiem. Na rozdrożu na Col du Fruit skręciliśmy i wróciliśmy do Meribel prawie bezludnym pięknym balkonem. Przecudne widoki.
Środa 18 sierpnia.
Pochmurno, gór dalej nie widać. Kolejna dolina. Kręcimy się w okolicy Courchevel – wycieczka do Lac de Rosiere /ferrata i ścieżka botaniczna/, potem kapitalne mocno pochyłe lotnisko na stoku góry, fajne pole golfowe.
Czwartek 19 sierpnia.
Trzecia dolina. Val Thorens – miasteczko samo w sobie raczej beznadziejne, typowe narciarskie blokowisko jakich wiele we Francji. Zbudowane jest wyjątkowo wysoko na 2300 m. Góry dookoła niczego sobie ale było trochę pochmurno, więc nie mogliśmy iść wysoko. Zrobiliśmy za to łatwą i niedługą wycieczkę do Lac Lue.
Piątek 20 sierpnia.
Znana już nam z poprzednich pobytów dolina Prolognan, ale robimy w niej nowe trasy. Z La Prieux kierujemy się w stronę Col de Chavier, na której już byliśmy parę lat temu podchodząc z drugiej strony. Weszliśmy dosyć daleko i wysoko w głąb doliny pełnej świstaków, ale też i niskich chmur. Koło południa nie było już widać ani lodowców, ani Col de Chaviere. Zawróciliśmy.
Sobota 21 sierpnia.
Zaczęło się niewinnie. Z Laisonnay do Refuge de Gliere. Bardzo ładna widokowa trasa, zero trudności więc i ludzi było sporo. Odpoczęliśmy w pobliżu schroniska i postanowiliśmy wejść jeszcze nieco wyżej w stronę Col du Palet. Potem na rozdrożu pomyśleliśmy, że chyba pogoda nam na to pozwoli i damy radę zrobić pętlę. Poszliśmy więc w kierunku Col du Plan Sery kropkowanym, czyli oznaczonym jako trudny szlakiem.
Jak tylko minęliśmy stado krów szlak opustoszał. Spotkaliśmy jedynie 2 turystów idących w przeciwną stronę. Trasa odlotowa, przepiękne widoki a do tego przeróżne odcienie i kształty skał, cudnie. Oczywiście zgubiliśmy na piarżysku właściwą ścieżkę. Zamiast tuż po wejściu na przełęcz skręcić w prawo szlakiem w dół w stronę małego jeziorka poszliśmy wyżej i dalej dosyć wyraźną początkowo drogą. Dopiero w skałach ścieżek zrobiło się więcej i zmuszeni byliśmy zejść na skróty osuwiskiem. Nie było trudno, kamienie ładnie się klinowały, żadnych poślizgów. Znaleźliśmy właściwy szlak i potem już tylko w dół i w dół, dosyć ostro, ale jakże urokliwie: strumienie, wodospady, skały. W najwyższym punkcie nasz GPS pokazał 2820. Samochód został na 1670, do tego należy dołożyć masę kilometrów więc nic dziwnego, że wróciliśmy ledwie żywi, ale jakże szczęśliwi.
Niedziela, 22 sierpnia.
Cudna wycieczka na Col de Vanoise od strony Pralognan. Samochodem na parking FONTAINESSE (1600m). Stamtąd kolejką za niecałe 6 euro wyjechaliśmy na 2000. Nie było to konieczne, ale zaoszczędziło nam godzinę marszu w ostrym słońcu. Spod kolejki ruszyliśmy do Lac des Vaches (1 godzina) a potem dalej do Refuge du Col de la Vanoise (kolejna godzina). Łatwa i przyjemna trasa a więc i ludzi niemało. Najpiękniejsze widoki oczywiście przy schronisku. Wielka kolorowa łąka otoczona górami i lodowcami, cudne niebieskie jeziorko od tej strony, którą podchodziliśmy parę lat temu.
Z Refuge nie wracaliśmy tą samą drogą tylko zrobiliśmy pętlę. Nie wróciliśmy jednak jak niemalże wszyscy do górnej stacji kolejki, gdyż trzeba było podejść jeszcze pół godziny przez szczyt le Moriond. Zeszliśmy za to do parkingu bardzo stromym żlebem. Przepiękna trasa, ale dosyć trudna i żmudna: stromo, skały nie czepliwe tylko gładkie, wyślizgane, trzeba było bardzo uważać. Nic dziwnego, że z całego tłumu turystów na górze prawie nikt z tej trasy nie korzystał.
Poniedziałek 23 sierpnia.
Z wielkim żalem wyjechaliśmy z Bozel do domu. Po drodze zatrzymaliśmy się na 3 godziny w Bazylei. Naczytaliśmy się w przewodniku, że tam takie cuda, ale na nas to miasto nie zrobiło aż tak wielkiego wrażenia. Dużo ludzi, samochodów, sporo budynków w remoncie. Najładniej było na bulwarze nadreńskim.
I to już koniec. Pozostała żmudna droga do domu. I świadomość, że jeszcze tyle rzeczy mamy tutaj do zrobienia.