3 tygodnie, ceny kempingów podaję dla zestawu: 2 osoby + namiot + samochód.
W czasie całej wyprawy 2 razy płaciliśmy za parking: 3 euro/dzień w Val di Ala i 2euro/2godziny we Freiburgu .
23 lipca
wyruszamy z Hrubieszowa o 18.00
24 lipca
Koło południa przekraczamy granicę Szwajcarii i dojeżdżamy do Schaffhausen. Rozglądając się za kempingiem jedziemy w kierunku KONSTANZ. Jeden za drogi, w drugim samochód trzeba zostawić na parkingu poza kempingiem. Trzeci jest w sam raz. To kemping Huettenberg /17 euro, wyjątkowo czysty i ładnie położony/ jakieś 15 km za Schaffhausen, na wzgórzu z widokiem na Ren i miasteczko Stein am Rhein. Szybko stawiamy namiot, obiadek i jedziemy do Konstanz. Piękna starówka, szkoda że pada więc po 2 godzinach spaceru wracamy. Po drodze deszcz przestał padać, więc wpadamy jeszcze do „naszego” Stein am Rhein. To małe miasteczko zrobiło na nas wielkie wrażenie: prześliczny ryneczek otoczony kolorowymi ukwieconymi domkami. Jakby tego było mało na niebie pojawiła się piękna tęcza.
Jeśli będziecie w okolicach Jeziora Bodeńskiego koniecznie zajrzyjcie na starówkę w Stein am Rhein i Schaffhausen. My niestety nie zdążyliśmy obejrzeć tej drugiej. Będziemy o tym pamiętać jadąc następnym razem.
25 lipca
Rheinfall – największy pod względem przepływu wodospad Europy. Położony jest na przełomie Renu w miejscowości Schaffhausen. Kierują do niego brązowe tablice, można dojechać z dwóch stron. Są bezpłatne parkingi, wygodne ścieżki, punkty widokowe. Spędziliśmy tam ok. trzy godziny, rano było cudownie, ale w południe zrobiło się tłoczno i gorąco, więc ruszyliśmy w dalszą drogę. Celem dolina Ferret. Do Martigny dojechaliśmy autostradą, dalej w kierunku col du Gran S. Bernardo i w miejscowości Orsieres w prawo malowniczą drogą w głąb Val Ferret. Zatrzymaliśmy się w La Fouly na Camping des Glaciers /30 CHF/ – pięknie położonym u stóp lodowca, rozległym i zacienionym. W tej dolinie był jeszcze jeden kemping w Champex, ale z trudniejszym dojazdem /wysoko w górę wąską i krętą drogą/ i niestety zero cienia.
26 lipca
Pierwsza prawdziwie górska wycieczka: LACS DE FENETRE – trasa łatwa, rozległe widoki na masyw Mont Blanc.
27 lipca
Wycieczka na zaporę wodną Grande Dixence. Dojazd był trochę długi Martigny – Sion – le Dixence, ale warto było. Z wielkiego i bezpłatnego parkingu zafundowaliśmy sobie kolejkę na zaporę za 7 CHF od osoby. Dzięki temu mogliśmy potem dotrzeć aż pod lodowiec łatwą trasą, częściowo wiodącą tunelami. Cudnie było.
28 lipca
Widok z namiotu na lodowiec zapiera dech w piersi, ale w nocy trochę zimno. Ruszamy w cieplejsze rejony: Gran Paradiso, ale nie od strony Aosty /tam już byliśmy/ tylko bliżej Turynu – VALLE DI LOCANA. Wg mapy w miejscowości Noasca miał być kemping, ale go nie było. Zatrzymaliśmy się w Ceresole Reale. Kemping Club Alpinistico Cuorgnatese , tuż przy zaporze. Cena atrakcyjna jeśli zostaje się dłużej, ponieważ oprócz opłaty za namiot i osobę za noc obowiązkowe jest wykupienie karty CAP w cenie 5 euro na osobę/za cały rok/. Byliśmy tam 6 nocy więc nam wyszło 12.6 za noc. Jak się potem okazało był to nasz najtańszy kemping w tym roku. W tej miejscowości były jeszcze trzy kempingi ale nieco droższe i bez cienia.
Ceresole to malutkie miasteczko na pograniczu parku Gran Paradiso, kilka hotelików, knajpek. Nie ma tu deptaka, ale za to jest przepiękna trasa wokół jeziora, niewielki park, place zabaw dla dzieci, ferrata, no i oczywiście góry, potoki, wodospady. A ludzi mało. Przepiękne miejsce. Zajmuje ono numer 2 na naszej liście miejsc gdzie chcielibyśmy osiąść na emeryturze. Numer 1 w dalszym ciągu zajmuje pewna dolina z Gorców, ale nie będę pisać jaka, bo wszyscy się tam nie zmieścimy.
29 lipca
Żarty się skończyły: samochodem przez Colle del Nivolet do Rif Savoia na wysokości 2532. Droga oczywiście stroma i kręta ale świeżutki asfalt i mało jest miejsc, gdzie nie mogą się minąć dwa samochody. Jak jest duży ruch /np. sobota, niedziela/ zamykają drogę i trzeba jechać autobusem: pierwszy z Ceresole o 9.00 ostatni z Rif Savoia o 17.00. Podobno bilet kosztuje 3 euro.
Przy schronisku jest duży bezpłatny parking i z tego miejsca zaczyna się wiele szlaków. My wybraliśmy się na col di Niveletta (3130). Szlak nie był trudny jak na takie wysokości: w jednym miejscu trochę świeżego powietrza, no i spora część szlaku po śniegu. Przydały się więc zakupione wiosną malutkie raczki. Na tym szlaku przez cały dzień spotkaliśmy grupkę 5 osób i widzieliśmy z daleka wspinających się po lodowcu 2 ludzi. Widoki obłędne i z przełęczy i właściwie przez całą drogę. Cały czas był piękny widok na najwyższy szczyt Gran Paradiso.
30 lipca
Spokojna i bardzo łatwa wycieczka starą drogą wzdłuż potoku R. del Carro. Tutaj wchodząc spotkaliśmy dwójkę Włochów i wracając dwoje ludzi z dzieckiem. Cały dzień tylko my, kozice i świstaki. / Może to przeczyta ktoś, kto 3 godziny stał w kolejce na Giewont/
31 lipca
Pogoda niepewna więc jedziemy do zapory w sąsiedniej dolinie: Valle di Piantonetto. W Rosone trzeba skręcić w lewo pod górę, od strony Nosaci łatwo przegapić zjazd. Jak się zobaczy tablicę końcową Rosone trzeba zawrócić i pilnować zjazdu w prawo /koło elektrowni/. Nie muszę chyba wspominać, że droga jest wąska i kręta i wiedzie ostro w górę.
Za ST. Giacomo pojawia się zakaz wjazdu i Strada Privata, ale jest też informacja, że droga do schroniska otwarta. Zastanawiamy się co robić, jacyś Francuzi mówią, że można jechać. Jedziemy za nimi jeszcze parę kilometrów, ale chmury coraz niżej, więc tylko popatrzyliśmy z daleka na zaporę i zawróciliśmy.
Po obiadku zrobiliśmy pieszo pętelkę wokół „naszego” jeziora. Ładny kawał drogi ale wygodną szeroką ścieżką lub drogą no i po płaskim.
1 sierpnia
Cudna wycieczka na col de la Terra/2911/. Startujemy z parkingu przy znanej nam już drodze do Rif Savoia, ale nie spod schroniska tylko nieco wcześniej. To była sobota, ale droga była otwarta dla samochodów. Przepiękny balkon z widokami na Ceresole i wielkie góry nad nim. Mniej więcej połowa trasy to spacerek i tam było kilka osób, ale bliżej przełęczy zrobiło się trochę stromo, płaty śniegu. Gdy kończyliśmy odpoczynek na przełęczy podeszły tam dwie osoby. Schodząc minęliśmy jeszcze dwie. To wszystko.
2 sierpnia
Deszczowy niedzielny poranek – nadrabiamy zaległości w czytaniu. Po południu wycieczka na tamę w Ceresole i ładnym szlakiem w dół potoku.
3 sierpnia
Przejazd do Lanzo, małego miasteczka, które jest dobrym punktem wypadowym do trzech dolin leżących już poza parkiem Gran Paradiso.
4 sierpnia
Rano krótki spacer po wielkim targu w Lanzo, wizyta w biurze Informacji Turystycznej, mapa za 7 euro. Ruszamy w dolinę Viu Valley. Samochodem dojeżdżamy do jeziora Malciaussia na wysokości 1805m. Tam jest wielki bezpłatny parking i sporo ludzi, ale większość rozkłada leżaki, kocyki i stoliki. A my dzielnie wspinamy się do schroniska Tazzetti. Ale dolina wyjątkowo urokliwa, taka zielona i radosna-góry tu już trochę niższe, poniżej 3 tysięcy. Co chwila zatrzymujemy się i podziwiamy widoki. W końcu do samego schroniska już nie wchodziliśmy.
5 sierpnia
Wycieczka w następną dolinę Val de Ala. Dojazd znacznie łatwiejszy niż wczoraj, nie było aż tak dużo i aż tak stromych zawijasów. Dojechaliśmy do Rif Citta di Cirie. A tam zaskoczenie: PŁATNY PARKING 3 EURO ZA CAŁY DZIEŃ. Wybraliśmy szlak Sentiero Balcone/tuż za schroniskiem lewo i ostro w górę. Nie było łatwo.
6 sierpnia
Kolejna dolina: Val di Grande: samochodem do Piacello. Droga bardzo stroma i kręta, ale oczywiście na górze było już kilka samochodów. Powędrowaliśmy dalej i wyżej szutrową drogą, balkonem. Byłoby łatwo i przyjemnie gdyby nie muchy, które uczepiły się akurat mnie. Jurek pije piwo, więc jego omijały z daleka. Przez cały dzień spotkaliśmy 2 osoby na szlaku.
Wieczorem oglądamy największą atrakcję Lanzo – kamienny most.
7 sierpnia
Wyruszamy raniutko na poszukiwanie kempingu w okolicach Sestriere, tam też są ładne góry. Znaleźliśmy dwa kempingi: jeden 26 euro, drugi 30. Takie ceny to mogą być nad morzem a nie w porządnych górach. Chwila namysłu, zawracamy i jedziemy do Francji. Wiemy, że niedaleko Briancon jest fajny kemping. I to była mądra decyzja! Po 2 godzinach wylądowaliśmy na znanym już nam kempingu w Les Vigneaux. Trochę podrożało/14.80/ ale miejsce odlotowe: w sosnowym lesie, nad szumiącym potokiem, z widokiem na góry. Hektary lasu i kilkanaście namiotów. A ja bałam się, że to sierpień i może być tłok!
8 sierpnia
Leniwy poranek, trochę się chmurzy ale nie pada, cisza, spokój, hamak. Koło południa wyruszamy do ST. Puy Vincente. To ośrodek narciarski więc nic ciekawego : wielkie hotelowisko, ale z mapy wynika, że jest tam również bezpłatna Via Ferrata. I niestety znaleźliśmy ją, a na dodatek sympatyczna Niemka powiedziała, że to łatwa trasa więc nie mogłam się już wykręcić. Na szczęście udało się ją pokonać bez problemów jedynie w dwóch miejscach wybierałam nieco łatwiejsze obejścia.
Popołudniu pojechaliśmy na spacer do Briancon, a o 22.00 do pobliskiego La Roche Rame na pokaz sztucznych ogni nad jeziorem.
9 sierpnia
Jeszcze bardziej leniwy poranek. W końcu się wybraliśmy do Mont Dauphin. Fort Vauban może nie tak atrakcyjny i gwarny jak Briancon, ale to świetne miejsce na spacer. Docenimy to zwłaszcza gdy pogoda nie pozwala na wysokogórskie wędrówki. Odwiedzamy także pobliskie Guillestre – miasteczko z uroczą starówką. Zajrzeliśmy do jednego kempingu: 12 euro. A więc ceny tu znacznie przyjemniejsze niż we Włoszech a góry równie piękne i nie zadeptane.
10 sierpnia
Pogoda dalej niepewna więc buszujemy po okolicy:
- Gorges du Durance – prowadzi tam Via Ferrata, ale płatna /wersja podstawowa 6 euro, opcja full ze zjazdem na linie zawieszonej wysoko nad przepaścią 35 euro/. Nie widzieliśmy tam wielu chętnych, ale spacer w tej scenerii był miły.
- Via Ferrata w Argentiere – ładne miejsce, ale to raczej mała ferratka, pokonaliśmy ją bez problemu bez uprzęży.
- ścieżka dydaktyczna przy siedzibie parku Ecrins w Vallouise. Tu nam się bardzo spodobały lunety do obserwacji ptaków. Lunety były wystrugane z drewna, ptaki zresztą też, ale jak się zbliżało oko do lunety uruchamiało się taśmę z nagranym głosem tego ptaka. Czego to ludzie nie wymyślą!
11 sierpnia
Długa wycieczka do trzech jezior, nie było trudności technicznych, ale trasa długa i męcząca. Ale i ludzi trochę wiecej niż na innych szlakach. Samochodem do Dormillouse / z Argentiere do Freissimieres, potem D238 Dormillouse/. Wybraliśmy szlak do Lac Palluet/2473/, podejście żmudne i niezbyt ciekawe / z wyjątkiem widoku na wodospad/. Trochę lepsze było dojście do drugiego jeziora – Lac Faravel/2385/. Schodząc z góry zobaczyliśmy ścieżkę do trzeciego malutkiego jeziorka. Poszliśmy tam trochę na żywca poza szlakiem, ale warto było. To była najładniejsza część szlaku. Powrót malowniczą trasą wzdłuż potoku i wodospadu.
12 sierpnia
Refuge des Bans. Samochodem do Vallouise, potem D4 do parkingu les Aygues. Bardzo atrakcyjna ścieżka, łatwa, sporo ludzi z dziećmi. Wg drogowskazu 1,5 godziny podejścia, nam zeszło ponad 3 godziny. Gorąco było strasznie więc co chwila odpoczynek na siedząco albo i na leżąco, jeżeli tylko znaleźliśmy kawałek cienia.
13 sierpnia
Błogie lenistwo. Słoneczko nieźle przygrzewa, mamy już go dość, strach wyjść z cienia. Jurek nie czuje się najlepiej, ma objawy udaru słonecznego po wczorajszym dniu. Z Z górskich wyczynów możemy co najwyżej wdrapać się na hamak.
14 sierpnia
Wielki powrót: Briancon-Grenoble /N91/. Z Grenoble w kierunku Chambery jedziemy jeszcze nacjonalką. W miejscowości Goncelin wjeżdżamy jednak na autostradę. Za odcinek Goncelin – Chambery zapłaciliśmy 2,20 a z Chambery do Genewy 9.80. Wiemy jednak, że zwykła droga jest bardzo kręta i stracilibyśmy dużo czasu i nerwów. Około 21.00 jesteśmy w Bazylei. Chwila wahania co chcemy zobaczyć: Basel czy Fryburg. Tym razem wypadło na Fryburg. Dotarliśmy tam około 22.00. Było już ciemno, ale bez problemu trafiliśmy na wielopoziomowy parking kierując się na ALT STADT. Z parkingu / w taryfie nocnej 2 euro za 2 godziny/ wyszliśmy prosto na jedną z ulic starego miasta.
Jakież to wszystko ładne, dopieszczone, czyściutko, kwiatuszki, latarenki, kawiarenki, sklepiki. Warto zatrzymać się tu chociaż na parę godzin. Wieczorny spacer po Fryburgu był dla nas miłym zakończeniem wakacji. Największa jednak atrakcja czekała na nas w Krakowie: nasza kochana, zapracowana i dawno nie widziana córeczka. I powrót do rzeczywistości: już po 10 minutach w Krakowie widzieliśmy tam więcej ludzi niż podczas całego naszego trzytygodniowego wyjazdu.