Nie tylko kamperem. Berlin.

Była to może nie tyle samotna co samodzielna wyprawa. W Berlinie bywaliśmy już  wielokrotnie, ale zawsze razem. Jurek musi oszczędzać urlop, ale ja mam teraz tyle wolnego czasu, że postanowiłam odwiedzić córkę. Ela pracowała codziennie do osiemnastej, pogaduchy były dopiero wieczorem i miałam całe dnie na szwendanie się po mieście – czyli to co lubię najbardziej! Najważniejszym zadaniem było oczywiście nie zgubić się. Odwiedziłam znane już miejsca, poznałam nowe. Wszystko poszło lepiej niż się spodziewałam: okazało się, że całkiem nieźle radzę sobie z mapą, planem komunikacji i ogólnie orientacją w czasoprzestrzeni.

Podróż zaplanowałam jeszcze w czerwcu: samolotem z Krakowa 15 lipca, powrót 22 lipca. Na  sobotę 14 lipca byliśmy zaproszeni na wesele Ani i Łukasza w Dobczycach. Wyjechaliśmy kamperem już w piątek po pracy tuż po godzinie piętnastej. Za cel wybraliśmy sobie Bochnię.  Na miejscu pospacerowaliśmy po centrum, kolację zjedliśmy w Trawie Cytrynowej. Podobał nam się szlak solny: miejsca dawnych szybów zaznaczone wagonikiem wypełnionym kwiatami. Nocleg na parkingu przy skwerku praktycznie w centrum miejscowości. Następnego dnia rano pojechaliśmy jeszcze do parku. W okolicy bistro Mała Czarna są bardzo ładne miejsca nadające się również na nocleg kamperem. Przy amfiteatrze jest toaleta. Stamtąd do centrum jest jednak kawałek i to zarówno w pionie jak i w poziomie.

Oczywiście nie zdążyliśmy zobaczyć wszystkich atrakcji Bochni, obiecaliśmy sobie więc, że wrócimy tu wkrótce. Jadąc już, zboczyliśmy trochę z drogi do Dobczyc by obejrzeć zamek w Wiśniczu. Byliśmy tylko na dziedzińcu.

To wszystko. Resztę soboty weseliliśmy się przy wspaniałej muzyce, a w niedzielę po południu Jurek odwiózł mnie na lotnisko w Krakowie i odjechał do domu. Ja od tego momentu musiałam się wykazać pełną samodzielnością. Nie było tak źle. Już wieczorem spacerowałam po parku Schöneberg w Berlinie.

Poniedziałek, 16 lipca

Wszystko na piechotę: Rathaus Schöneberg – Innsbrucker Straße – Bayerischer Platz – Viktoria-Luise-Platz- Tiergarten-Branderburgentor- Holocaust-Mahnmal- Bundestag-Spreeweg-Spreebogenpark-Potsdamer Platz-Schoeneberger Ufer-Potsdamerstrasse-Goltzsrasse- Rathaus Schöneberg.  Cała trasa to jakieś 16-17 kilometrów, ale miałam na to dużo czasu a  i energii nie brakowało po przepysznym cappuccino w Cafe de Enrico przy Dominicusstrasse.  Rathaus Schöneberg to monumentalny budynek z wielkim zegarem i dzwonem. W 1963 roku na schodach ratusza w obecności kilkuset tysięcy ludzi swoje słynne przemówienie ze słowami  Ich bin ein Berliner wygłosił prezydent Stanów Zjednoczonych John F. Kennedy. Czytałam niedawno „Krawędź wieczności”, kto zna to zrozumie mój zachwyt i tym miejscem i Berlinem. Droga do centrum przez Innsbrucker Straße nie była męcząca, mało samochodów, ładne domy, skwerki, całkiem przyjemnie się szło. W Tiergarten przeszłam tunelem do Kolumny Zwycięstwa i zrobiłam fotki we wszystkich kierunkach. Potem droga poprowadziła do Bramy Brandenburskiej, niestety spora część była zagrodzona, bo trwał demontaż strefy kibica. I pomyśleć, że jakby się ułożyło inaczej mogłabym świętować w Berlinie zwycięstwo Niemców w Mundialu. Ale to jednak nie tym razem.

Kolejne magiczne miejsce w Berlinie to okolice gmachu parlamentu Rzeszy. Czyż to nie piękne: leżeć sobie na miękkiej trawce w cieniu drzewa i patrzeć na kopułę Reichstagu z ogromną powiewającą flagą! Wnętrze Reichstagu zwiedziliśmy w trakcie jednego z wcześniejszych pobytów, polecam taką wycieczkę. Konieczna wcześniejsza rejestracja przez Internet! Po solidnym odpoczynku ruszam dalej jedną z najpiękniejszych tras nad Szprewą: od mostu naprzeciw Hauptbahnhof  do Bundestagu.

Imponujące nowoczesne budowle, rzeka, statki. Potem spacerek na Potsdamer Platz i już najkrótszą drogą – oczywiście pieszo – na Goltzstrasse, gdzie byłam umówiona z Elą na pyszne lody.

Wtorek, 17 lipca

Pojechałam autobusem na Alexanderplatz, rano jest tam całkiem przyjemnie i spokojnie. Potem spacer na Hackescher Markt i Hackesche Höfe – urokliwe podwórza z kawiarenkami, sklepikami, skwerami, kamienicami oplecionymi winoroślami. Będąc tak blisko nie mogłam też ominąć wyspy muzeów, tam jest tak pięknie latem! W Monbiju parku i na bulwarze przed południem jeszcze mało ludzi, wieczorem trudno tam przejść.  Cudownie jest przysiąść w cieniu i popatrzeć na rzekę. Miejsca te polecane są przez wszystkie przewodniki.

Po południu pojechałam tramwajem do parku Friedrichshain. Idealne miejsce na upalne dni, stare drzewa, fontanny, jeziorka, kaskada, schodki do wyżej położonej części, pięknie!

Tego dnia byłam umówiona z Elą o szóstej na Ostbahnhof, ale oczywiście nie pojechałam tam najkrótszą drogą. Wróciłam w pobliże Alexanderplatz:  wysiadłam na przystanku Spittelmarkt i poszłam spacerkiem wzdłuż rzeki. Bardzo ładna trasa, ale przy Jannowitzbrucke się kończy. Przeszłam więc przez most i wsiadłam w jakiś autobus na Ostbahnhof. Znów trafiłam idealnie na miejsce spotkania. Byłam z tego bardzo dumna. Ale to jeszcze nie koniec atrakcji tego dnia. Z Elą poszłyśmy pieszo na Boxhagener – mnóstwo tu barów, restauracji, gwarno, kolorowo, radośnie. Spotkałyśmy się tam z koleżankami Eli w indyjskiej restauracji. Po tak aktywnym dniu  i jedzenie i zimne drinki w miłym towarzystwie smakowały wyjątkowo!

Środa, 18 lipca

Kolejny dzień pięknej pogody postanowiłam wykorzystać na wycieczkę najpierw na Pawią Wyspę a potem do Poczdamu. Tym razem kupiłam bilet na strefę AB+C: Tageskarte za 7.70. Ze stacji Schoeneberg pojechałam S1 na Wansee, potem autobusem nr 218 do promu na Pfaueninsel. Kursuje on co godzinę: „za dziesięć” spod stacji S-Bahn i „cztery po” z przystanku końcowego.

Na wyspę można dostać się tylko promem, przyjemność ta kosztuje 4 euro, płaci się raz płynąc na wyspę, z powrotem już odwożą za darmo J. Troszkę się stresowałam, ale zupełnie niepotrzebnie, na żaden transport nie czekałam długo, ot tyle żeby się rozejrzeć. Pfaueninsel czyli Pawia Wyspa to zespół pałacowo-parkowy niedaleko Poczdamu, cichy zakątek, ładne ścieżki, klomby, trawniki, łączki, ławeczki, altanki, śliczny zameczek. Zauroczyło mnie to miejsce pomimo tego, że pawi było zaledwie kilka, tylko przy ptaszarni i żaden z nich nie rozłożył ogona. Nie to co w naszych Łazienkach! Po południu pojechałam do Poczdamu.

Park Sanssouci zwiedziliśmy w ubiegłym roku, więc teraz postanowiłam pochodzić tylko w pobliżu Lange Brücke  czyli: Lustgarten,  Alten Markt, Nikolaikirche (w remoncie i tego dnia był zamknięty), Filmmuseum. Szkoda, że nie zdążyłam pojechać do Aleksandrowki, jak zwykle pozostał niedosyt i znów trzeba będzie wrócić.

Czwartek,19 lipca

Nieco pochmurny dzień, więc wyruszam na Nordbahnhof, gdzie znajduje się jeden z najdłuższych zachowanych odcinków muru berlińskiego. Byliśmy już tam kiedyś, w jakiś strasznie zimny jesienny dzień. Postanowiłam jeszcze raz dokładnie obejrzeć to miejsce mając w pamięci historię Rebeki czy Wallego ze wspomnianej już powieści Kena Folleta. Warto pospacerować, poczytać tablice, zobaczyć ekspozycje w budynku po drugiej stronie ulicy, wejść na punkt widokowy i pomyśleć jakie to szczęście, że runął ten mur… I można sobie spokojnie spacerować po mieście, kupić coś w sklepie, usiąść w kafejce. I tak właśnie zrobiłam. A potem pojechałam do Kaiser-Wilhelm-Gedächtniskirche w pobliżu dworca ZOO – jednego z najważniejszych pomników w Berlinie. Kościół został zniszczony podczas II wojny światowej i pozostał nieodbudowany do dziś jako symbol pokoju i pojednania, nie tylko dla Niemców, ale też dla wielu ludzi na całym świecie.

Oparłam się pokusie zrobienia zakupów na Kurfürstendamm, chociaż tam tyle ładnych sklepów. Wybrałam spacer nad jeziorem Neuen See w Tiergarten: cicho, spokojnie, zielono, łódeczki na jeziorze. Bajka! A potem poszłam do Schloss Bellevue, potem jeszcze przepięknym bulwarem nad Szprewą aż do mostu Lessingstrasse. Tam odnalazłam drogę do stacji S-Bahn Bellevue i podjechałam na Hauptbahnhof. Jak najszybciej opuściłam to imponujące, ale baardzo gwarne miejsce, o wiele przyjemniej było na skwerku przy Reichstagu. Strefa kibica przy Bramie była już rozebrana, wokół było gwarno i kolorowo. Dość dużym zainteresowaniem cieszyła się wystawa plenerowa poświęcona 100-leciu niepodległości Polski.

Piątek, 20 lipca

Na piątek Ela zaplanowała urlop, więc tego dnia miałam przewodnika. Bardzo chciałam zobaczyć Cytadelę Spandau, więc pojechałyśmy tam rano. Podobał nam się ratusz i rynek Spandau, ale sama cytadela poniżej oczekiwań. Być może dlatego, że niedawno byłam w twierdzy nad Jeziorem Ochrydzkim w Macedonii, trudno znaleźć równie piękne widoki. Zdecydowałyśmy się skrócić wizytę w Spandau i pojechałyśmy zwiedzić muzeum – Dom Konferencji w Wannsee. Tam właśnie kilkadziesiąt lat temu zebrali się niemieccy prominenci nazistowskiej służby państwowej. Tematem narady było praktyczne rozwiązanie kwestii żydowskiej, jak eufemistycznie określano planowane ludobójstwo Żydów. Kolejne smutne miejsce związane z tragicznymi kartami w historii Niemiec.

Późnym popołudniem pojechałyśmy nad pobliskie jezioro Schlachtensee. Tam Ela wskoczyła do wody, ona płynęła, ja szłam ścieżką wzdłuż brzegu.

W ten sposób dotarłyśmy do plaży przy stacji S-Bahn. Cudna to była wycieczka!

Sobota, 21 lipca

Kolejny słoneczny dzień postanowiłyśmy spędzić w Gärten der Welt. Ogrody te położone są z dala od centrum miasta w dzielnicy Marzhan. Zdecydowanie warto poświęcić trochę czasu na dojazd i pieniędzy na bilet (7 euro), bo miejsce jest fantastyczne. Dla mnie było to najpiękniejsze co widziałam w Berlinie. Są tam tematyczne ogrody świata: ogród chiński, japoński, koreański, orientalny, angielski, włoski ogród renesansowy.

Teren bardzo rozległy, dużo ścieżek, cudownie miękkich trawników, w wielu miejscach są krzesełka albo leżaki. Są też piękne rabaty z kwiatami, egzotyczne krzewy, drzewa, fontanny, oczka wodne, wszystko bardzo zadbane, dopieszczone. Na ogrody trzeba zarezerwować cały dzień, tu jest tak ładnie, że grzechem byłoby wpaść tylko na chwilę!

Niedziela, 22 lipca

Tego dnia na  zwiedzanie nie było już czasu. Wystawne śniadanko, pakowanie i pora wracać do domu. Lot do Krakowa miałam o 14.40. Ela odwiozła mnie na lotnisko o 12. Miałam więc czas spokojnie rozejrzeć się tym bardziej, że lot był opóźniony prawie o godzinę. W Krakowie jednak jakoś zdążyłam dotrzeć kolejką ze stacji Airport Kraków na Kraków Główny na pociąg do Jarosławia, gdzie czekał już stęskniony małżonek i kamper.

Był to wyjazd pełen wrażeń, troszkę przeżywałam: czy zdążę? czy potrafię? czy zrozumiem? Wiele rzeczy mogło pójść nie tak, ale jakoś wszystko poszło gładko i bez problemów, wróciłam cała, zdrowa i szczęśliwa.

poprzedni wpis                                                    kolejny ⇒

⇐ strona główna

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *