Jurek wykorzystał cały urlop, więc do Dublina musiałam wybrać się sama. Wylot z Lublina. W Dublinie wszystko poszło sprawnie, wszystko się składało, żadnych kolejek do kontroli paszportowej. Ledwie doszłam do przystanku podjechał autobus 41, który dowiózł mnie na O’Connell Street. Jeszcze krótki spacerek nad rzeką i wreszcie oczekiwane spotkanie z córką.
Czwartek, 10 października 2019 roku.
Tego dnia byłam gościem Google. Najpierw wystawne śniadanie zwieńczone filiżanką cappuccino z mlekiem owsianym. Potem Ela musiała troszkę popracować, a ja wybrałam się na spacer. Najpierw w pobliżu Bord Gáis Energy Theatre, potem ścieżką przez śluzy do Irishtown – dzielnicy na południe od rzeki Liffey. Urocze domki i rozległy park z boiskami i kortami.
Około trzynastej znowu spotkałam się z Elą na lunchu w jednej z googlowskich restauracji. Po południu spacerowałam w okolicy EPIC, to jedna z najładniejszych dzielnic Dublina, nowocześnie i zielono. Aż strach pomyśleć ile tam może kosztować mieszkanie.
Około osiemnastej „odebrałam” dziecko z pracy i wówczas mimo zakazu nie oparłam się pokusie zrobienia paru zdjęć w jej biurze.
Piątek, 11 października 2019 roku.
Rano odprowadziłam Elę do pracy i poszłam znaną już, ale zawsze atrakcyjną trasą wzdłuż Grand Canal. Ładne roślinki, łabędzie, kaczki, śluzy i mostki, turystów o tej porze nie było, za to dużo ludzi wyraźnie śpieszących do pracy.
Jakoś udało mi się dotrzeć do upatrzonego wcześniej na mapie Iveagh Gardens – uroczego, niewielkiego parku w pobliżu National Concert Hall. Fontanny już nieczynne, róże przekwitły ale trawa soczyście zielona, rosły tam i wielkie ostrokrzewy i ligustry a nawet palmy.
Chciałabym tu posiedzieć dłużej, niestety ławki były mokre po nocnych opadach. Poszłam więc do pobliskiego St Stephen’s Green. To jeden z najładniejszych parków w Dublinie, nawet w październiku było jeszcze zielono, jesień tu nie dotarła.
Po długim spacerze w plenerze zajrzałam na chwilę do centrum handlowego przy parku. Bardzo ciekawa architektura, wrażenie robi ogromny zegar podobno największy w całej Irlandii.
Po pracy poszłyśmy z Maszą, koleżanką Eli do rosyjskiej restauracji. To był piękny wieczór! Pyszne jedzenie, dobre francuskie wino i ciekawe towarzystwo.
Sobota, 12 października 2019 roku.
Pogoda wymarzona. Wcześnie rano wyruszyłyśmy z Elą na wycieczkę do Bray. Chciałyśmy zobaczyć słynne tamtejsze klify. Sama jazda kolejką była już bardzo ciekawa, poznawałyśmy odwiedzane wcześniej Dalkey i Killiney, szerokie plaże, ogrody i nadmorskie wille. Bray to urocze małe miasteczko, ale jednak wycieczka na klify jest najciekawsza. Szlakiem można dojść do następnej stacji Greystone, my jednak zawróciłyśmy na końcu klifów i poprzez górę Bray Head zrobiłyśmy zgrabną pętlę. Przepiękna widokowa trasa, dzień minął szybko, dobrze że padać zaczęło dopiero w trakcie powrotu do Dublina. To też nie było takie złe, przynajmniej znalazł się czas na pogaduchy.
Niedziela, 13 października 2019 roku.
Padać przestało dopiero po dwunastej, wyszłyśmy z domu znacznie później niż planowałyśmy. Najpierw obywatelski obowiązek – wybory. Zarejestrowałam się tutaj wcześniej i mogłam głosować w Domu Polskim. Poszłyśmy potem pod latarnię Poolbeg Lighthouse, która znajduje się na południowym falochronie portu. Prowadzi tam ładna trasa od strony Irishtown, przez park, potem wzdłuż plaży. Sam cypel też wychodzi daleko w morze. Ela podliczyła, że zrobiłyśmy tego dnia prawie 17 kilometrów. Za to wieczór spędziłyśmy w domowym zaciszu.
Poniedziałek, 14 października 2019 roku.
Znów byłam gościem Google. Odprowadziłam Elę do pracy, wspólne śniadanie zjadłyśmy w jakimś fajnym miejscu. Potem Ela poszła pracować, a ja wróciłam do domu, bo niestety znów się rozpadało. Dopiero po lunchu wyjrzało słońce, był więc czas na długi spacer w niemiłosiernie zatłoczone okolice Spire. A wieczorem spotkanie w gronie przyjaciół.
Wtorek,15 października 2019 roku.
Po googlowskim śniadaniu ruszyłam w kierunku Dublin Docklands. To ładna zrewitalizowana dzielnica. Przypadkiem zauważyłam brązowy kierunkowskaz dla turystów Famine way, postanowiłam więc pójść za tymi wskazówkami i wkrótce natrafiłam na tablicę informacyjną dotyczącą szlaku. Pod koniec maja 1847 roku w czasie Wielkiego Głodu, 1490 osób wyruszyło ze Strokestown do Dublina, aby dostać się na statek płynący do Kanady.
Pokonali pieszo 165 kilometrów i była to bardzo wyczerpująca wędrówka. Wielu emigrantów nie przeżyło podróży. Ponad połowa zmarła na morzu. Wielu z tych, którzy przeżyli ciężką podróż, zachorowało też wkrótce po przybyciu na Grosse Isle w Quebec. Spośród 1490 osób, które opuściły Strokestown, aż jedna trzecia nigdy nie rozpoczęła nowego życia w Nowym Świecie.
National Famine Way to oznakowany szlak pieszy o długości 165 kilometrów. Łączy Narodowe Muzeum Głodu w Strokestown Park z posągami głodu Rowan Gillespie i repliką statku głodu Jeanie Johnston na nabrzeżu Custom House Quay w Dublinie. Zachęca miłośników wędrówek do przejścia tej trasy od Strokestown do Clondry i wzdłuż brzegów Royal Canal do Dublina. Ja przeszłam tylko kilka kilometrów w Dublinie. Żałuję, że trafiłam na niego w ostatni dzień swojego pobytu. Następnym razem z pewnością zrobię dłuższą trasę. http://nationalfamineway.ie/.
W drodze powrotnej odwiedziłam jeszcze Garden of Remembrance, poświęcony pamięci wszystkich tych, którzy oddali swoje życie dla sprawy Irish Freedom.