Po Mińsku, Dublinie i Berlinie Warszawa była czwartą stolicą jaką odwiedziliśmy tego roku. Mamy okazję do porównań. I co z nich wynika? Oczywiście każda z nich ma swój klimat ale my naprawdę jesteśmy dumni z Warszawy, z tego co tam się dzieje i w jakim kierunku zmierza.
Okazją do odwiedzin był wydłużony weekend ze świątecznym dniem 11 listopada. Kamperek zasłużył sobie na wypoczynek i został w domu a my wynajęliśmy apartament na Mokotowie, jakieś 500 m od stacji metra Racławicka. Na miejsce dotarliśmy o godzinie 10 rano w sobotę. Samochód bez problemu zaparkowaliśmy w pobliżu apartamentu i od tego momentu poruszaliśmy się wyłącznie komunikacja miejską. Stosunkowo niedrogie trzydniowe bilety zapewniły odpowiedni komfort w tym zakresie. Ale i tak – jak zwykle zresztą – dużo spacerowaliśmy.
Od razu, nie tracąc czasu, pojechaliśmy w kierunku centrum. I tak przez całą sobotę i niedzielę. W Warszawie byliśmy ostatnio kilka lat temu. Z radością odwiedzaliśmy znane nam już miejsca ale i z jeszcze większą radością odkrywaliśmy nowe. Zobaczyliśmy ukończone (wreszcie) bulwary nadwiślańskie. Duże wrażenie zrobił Plac Europejski z Warsaw Spire a także imponujący rozmach budowlany w tej właśnie okolicy.
Korzystając z okazji zwiedziliśmy Centrum Pieniądza NBP – bardzo ciekawą wystawę przedstawiającą rozwój bankowości i historię pieniądza właśnie. Przygotowano np. laboratorium autentyczności, skarbiec, giełdę i rynki finansowe, gabinet numizmatyka. Wszystko zorganizowano z wielką dbałością o szczegóły. Można podnieść sztabkę złota wartości 2,3 miliona złotych, można zobaczyć jak wygląda 1 milion złotych w dziesiątkach. Jest też ogromna wystawa starych złotych monet. Sympatyczni młodzi ludzie gotowi są służyć pomocą w każdej chwili. Wstęp bezpłatny. I tylko jedna rada. Dwie godziny to absolutne minimum. Jeżeli nie macie tyle czasu lepiej przełożyć zwiedzanie na inny termin.
To było w sobotę. W niedzielę zajrzeliśmy na piknik wojskowy zorganizowany na terenie Muzeum Wojska Polskiego. Miało być wspólne śpiewanie pieśni patriotycznych ale nie dotrwaliśmy. Uciekliśmy od gęstniejącego tłumu.
Dzień świąteczny 11 listopada przeznaczyliśmy, spełniając obywatelski obowiązek, na świętowanie właśnie. Wiele ulic w centrum miasta wyłączonych było z ruchu. Plac Piłsudskiego zastawiony był sprzętem wojskowym z wczorajszego pikniku, niedostępny, ogrodzony barierkami. Pusto, jednak ludzi przybywało z każdą chwilą.
Po uroczystej zmianie warty przewidziano dodatkowe atrakcje. Sceny dla artystów stanęły przed Pałacem Prezydenckim i na terenie Uniwersytetu.
Zmianę warty oglądała stosunkowo niewielka liczba ludzi. Widoczność skutecznie ograniczały sprzęt i pojazdy wojskowe nie wiadomo po co tu zgromadzone. Dodatkowo i nie mniej skutecznie ograniczały ją flagi. Im większe i na wyższym drzewcu tym widocznie lepsze.
Wśród publiczności wyraźnie wyróżniały się grupy szykujące się do marszu, który niedługo miał wyruszyć z pobliskiego Ronda Dmowskiego.
My, nie czekając na atrakcje marszowe zdecydowaliśmy jechać do domu. Chcieliśmy uniknąć wieczornych korków na przebudowywanej właśnie lubelskiej drodze.