Nasze wędrówki zaczęły się na dobre kiedy córka Ela miała 7 lat. Najpierw pojechaliśmy na parę dni w Góry Świętokrzyskie łatwe, przyjemne podejścia na Święty Krzyż i Łysicę. Potem były nieco wyższe i dłuższe wycieczki w Bieszczadach i wreszcie wakacje w Sudetach. Kupiliśmy fajne schematy szlaków z podanymi czasami przejścia.
Były tam też naszkicowane schroniska i miejsce na pieczątkę, więc dziecko miało wiele radości i satysfakcji kiedy sobie wbijało te pieczątki. Nie było marudzenia, że nogi bolą, a jak jeszcze czasem na trasie ktoś pochwalił, że taka dzielna mała turystka to energii starczało na kilka dni. Kolejne stopnie wtajemniczenia to drabiny i stupaczki w Słowackim Raju. Niejedna matka załamałaby ręce: „Gdzie ty dziecko ciągniesz kobieto”, ale nasza wtedy już ośmiolatka radziła sobie na drabinach, belkach i kamieniach lepiej niż jej przestraszona mama.
Następny rok to już słowackie Wysokie Tatry. Podejścia długie, więc trzeba wychodzić bardzo wcześnie aby mieć czas na odpoczynek. Jak jest dobra motywacja to nie ma marudzenia. Po raz pierwszy Ela zdobyła Rysy mając 9 lat. Wyjście około 7 rano ze Strbskiego Plesa, powrót około 20. I co robi znużona całodzienną wędrówką dziewczynka?
Żąda stanowczo nagrody w postaci żetonu na skakanie na batucie!
A więc nie bój się wędrówek z dziećmi! One są bardziej wytrzymałe niż Ci się zdaje.
I zastanów się co gorsze: widok krwi na obtartej pięcie czy na ekranie komputera? Zyskuje się godziny rozmów w samochodzie, w górach, w namiocie, bez telewizora: wspomnienia, opowieści, rodzinne historie. Czasem bywało niewygodnie, mokro i zimno, ale po paru dniach o niewygodach zapominamy, a cała reszta gdzieś w nas zostaje na zawsze.