Polesie kamperem. Od Dorohuska do Włodawy.

Wyjechaliśmy w sobotę rano, wybraliśmy „Nadbużankę” – drogę DW 816 biegnącą wzdłuż Bugu przez Matcze i Dubienkę do Dorohuska. Jej stan techniczny pozostawia wiele do życzenia, zdarzają się jednak przyzwoite odcinki, jakieś remonty są czasami robione. Za to pozwala delektować się sielskimi widokami, lasami, polami, uroczymi wiejskimi domkami.

Pierwszy przystanek zrobiliśmy w Dorohusku przy Pałacu Suchodolskich. Wielki wybrukowany plac oraz imponujący budynek, w którym mieści się biblioteka i ośrodek kultury. Jest też ładny park a za pałacem widok na nadbużańskie łąki.

Nie zabawiliśmy długo. Pojechaliśmy nieco dalej do wioski Świerża, gdzie znajduje się zespół pałacowo-parkowy Z głównej drogi trzeba skręcić w prawo, w kierunku kościoła. Choć widoczny jest z daleka dróżkę do niego łatwo przegapić. Przy kościele jest obszerny parking. Wygląda na to, że spokojnie można tu zostać kamperem na noc.

Wycieczką do parku byliśmy zachwyceni. Próżno szukać tu przystrzyżonych trawników i krzewów. Park pozornie pozostawiony bez opieki, ale są opisy ciekawych gatunków drzew, znajdzie się prosta ławeczka zrobiona z pnia drzewa. Jest też  ścieżka nad samym Bugiem. Można spacerować i delektować się do woli, w końcu to 20 hektarów parku.  Zdecydowanie polecamy.

Następny krótki postój wypadł w Woli Uhruskiej przy Starorzeczu Pompka. Jest tam rozległa łąka, MOR dla rowerzystów, przystań dla kajakarzy, ścieżka nad wodą dla pieszych, niezłe tablice informacyjne z mapami. Warto zrobić zdjęcia tablicom, niełatwo jest zdobyć dobre informacje o tych terenach. Obszerny parking – pole namiotowe przy kąpielisku jest też doskonałym miejscem na ewentualny nocleg kamperem.

Pokręciliśmy się chwilę i pojechaliśmy dalej. Wizytę na wieży widokowej w Woli Uhruskiej odpuściliśmy, byliśmy tam już wcześniej.

Głównym celem tego dnia miała być ścieżka przyrodnicza Stulno. Kampera zostawiliśmy przy zjeździe z asfaltu w polną drogę, choć spokojnie można było jechać dalej, aż do parkingu przy Leśniczówce Stulno. Jednak my lubimy chodzić. Właściwa ścieżka przyrodnicza zaczęła się od leśniczówki. Początkowo była dość atrakcyjna, wiodła wygodną leśną drogą do jeziora Płotycze. Dostęp do jeziora jest niemożliwy, są to tereny bagienne. W ramach ścieżki niestety nie udostępniono żadnych trapów czy pomostów wiec niewiele można było zobaczyć.

Dalej ścieżka prowadziła w kierunku jeziora Brudno. Nie było już tak ładnie. Szliśmy przez olbrzymie połacie wyciętego lasu. Jezioro Brudno ledwo widoczne, zupełnie zasłonięte przez drzewa i roślinność bagienną. Żadnych udogodnień dla turystów.

Podsumowując –  wędrówka przyjemna, ale nie zachwycająca. Zwykły spacer po lesie. Całe szczęście, że ścieżka dobrze oznakowana, aplikacja pokazała prawie 10500 kroków.

Pojechaliśmy dalej w kierunku Sobiboru. Muzeum zamknięte, wiadomo, ale naszym celem był Rezerwat Żółwiowe Błota. Troszkę przekombinowaliśmy z dojazdem. Tuż za torami Sobibór Stacja można było zjechać w gruntową drogę, drogowskaz wskazywał 3 km do rezerwatu. I to była fajna opcja ale my, trzymając się uparcie asfaltu, próbowaliśmy dojechać od strony Żłobka. Tam też asfalt szybko się skończył.

Zostawiliśmy kampera przed lasem i dalej poszliśmy pieszo. Na rozwidleniu szlaków obok wiaty na parkingu stało kilka samochodów. Dojazd możliwy jest i od Sobiboru od Żłobka. Skierowaliśmy się niebieskim szlakiem w kierunku rezerwatu Żółwiowe Błota. Niestety bagna niedostępne, szlak prowadzi obok nich. Żadnych trapów, pomostów, wież widokowych. Niewiele widać. Co prawda spacer po lesie był bardzo przyjemny, ale tak naprawdę oczekiwaliśmy czegoś więcej. Zawróciliśmy z pewnym niedosytem. Aplikacja pokazała niecałe 5000 kroków.

Kolejną wycieczką, którą tego dnia zaplanowaliśmy było dotarcie do trójstyku granic Polski, Białorusi i Ukrainy. Nikt nie wpadł na pomysł, by ułatwić życie takim jak my turystom, więc trochę pobłądziliśmy. Ale że chodzenie to nasz żywioł, więc nic wielkiego się nie stało. A takiej dzikiej przyrody jak tam, to w żadnym parku narodowym nie znajdziecie.

Największe chwile zwątpienia przeżyliśmy na fragmencie czerwonego szlaku prowadzącego błotnistą drogą, z głębokimi koleinami przez zarośnięty las wyglądający jak z jakiegoś horroru. Jakoś wreszcie dotarliśmy do Bugu. Ścieżka wzdłuż samej rzeki była przepiękna. Po lewej stronie nieprzebyty las, po drugiej szeroka rzeka, cudnie było. Najładniejsza i najbardziej ekscytująca wycieczka tego dnia. Na trójstyku można było zobaczyć po stronie białoruskiej, polskiej i ukraińskiej identyczne, wykonane z brązowego granitu obeliski.

Nasz obelisk miał numer zerowy. Stąd właśnie zaczyna się numeracja kolejnych słupków granicznych. W trakcie tej wycieczki zrobiliśmy 7500 kroków. Teraz już wiemy, którędy bez problemu można podjechać bliżej rzeki i ominąć najbardziej dzikie tereny. Zróbcie tak:

Zatrzymaliśmy się jeszcze na krótko w pobliżu kościoła w Orchówku.  Ścieżką wzdłuż wody doszliśmy do zadaszenia Kiszarnia.

Bardzo ładne miejsce, nawet na nocleg, jednak postanowiliśmy pojechać do Włodawy. Zasłużyliśmy na solidną kolację. Apetyt mieliśmy tak wielki, że to co nazamawialiśmy na wynos – pizza i porcja żeberek – nie dało się zjeść wystarczyły nie tylko na kolację, ale i na śniadanie i na obiad dnia następnego. Noc spędziliśmy na parkingu przy cerkwi.

Dzień był bardzo intensywny. Można powiedzieć, że zawiodły nas szeroko polecane atrakcje. Dużo większe wrażenia zrobiły miejsca mniej znane. Trójstyk granic, park w Świerży to były dla nas odkrycia.

Niedziela, 17 maja 2020 roku.

Wcześnie poszliśmy spać, więc i wstaliśmy wcześnie. I od razu pojechaliśmy na upatrzone wczoraj w Orchówku miejsce obok zadaszenia Kiszarnia. Skąd ta nazwa Kiszarnia? Tablica informacyjna wyjaśniła wszystko. W miejscu tym w latach 50-tych kiszono setki ton ogórków i zatapiano je w beczkach w wodzie. Po określonym czasie beczki wyławiano a kiszone ogórki sprzedawano w okolicznych sklepach. Jak one musiały smakować! Szkoda, tego już nie spróbujemy.

Ale miejsce pozostało przepiękne, rozłożyliśmy się tam z kawą i śniadaniem. Poznaliśmy też z bliska łabędzią rodzinę, mamę, tatę i czworo maleństwa.

Było fajnie, ale czy my możemy długo posiedzieć w jednym, choćby najfajniejszym miejscu? Ruszyliśmy w kierunku nieodległej wieży widokowej, potem nad Bug i w końcu ścieżką wzdłuż rzeki dotarliśmy aż do Włodawy. Do miejsca gdzie jeszcze niedawno staliśmy na nocleg! Przepiękna trasa, polecamy wszystkim. Byliśmy zachwyceni urokiem drogi nad brzegiem Bugu, przez ukwiecone łąki, wśród niewysokich sosenek.

Gdy minęliśmy ogródki działkowe drewnianym mostem na rzece Włodawce weszliśmy do miasta. Okrążyliśmy kościół, poszliśmy na rynek. Pokrzepieni kawą na wynos z Żabki tą samą trasą wróciliśmy do kamperka. Była to chyba najładniejsza i najprzyjemniejsza wycieczka całego wyjazdu, trasa wybrana spontanicznie. Aplikacja pokazała nam ponad 11000 kroków.

Po solidnym drugim śniadaniu

szukając innych fajnych miejsc  pojechaliśmy do wioski Suchawa. Jest tam przystań kajakowa na rzece Włodawka, zadaszenie turystyczne i wieża widokowa. Rzeka taka szeroka, że kajakiem nie zawróci, oznaczonych szlaków brak ale lasy przepiękne, można się fajnie pokręcić pieszo czy rowerem gruntowymi drogami.

Deszcz pokrzyżował nam plany. Trudno, jedziemy dalej, do Starego Brusna. Do wyboru mieliśmy albo 20 km asfaltem lub 3 km gruntowymi drogami przez las. W takich sytuacjach niestety nie ma co liczyć na pomoc Google. Wysiadają. Z duszą na ramieniu, ale niezłymi w sumie drogami gruntowymi w końcu jakoś dotarliśmy do drogi krajowej 82. Dalszy dojazd do Starego Brusa to już była bajka.

Przy kościele w Starym Brusie skręciliśmy ostro w lewo znowu w drogę gruntową. Niezłej jakości, dojechaliśmy aż do początku stawów. Naszym celem było znalezienie szlaku biegnącego po drugiej stronie wzdłuż rzeczki Mietiułki. Szlaku nie znaleźliśmy chociaż na mapie wyraźnie jest zaznaczony. Zrobiliśmy prawie 7000 kroków.

Wracając skręciliśmy na groblę wzdłuż stawów. Przecudnie! Najbardziej kochamy góry, ale jakoś ostatnio rozsmakowaliśmy się w spacerach z widokiem na wodę, jakieś jeziora, stawy, groble, bagna, bezludne leśne ostępy.

Deszcz wisiał w powietrzu. Pora do domu. Wracaliśmy przez Hańsk do Chełma, dalej już prosta droga. Hańsk znowu w deszczu, mamy pecha do tej miejscowości. Może następnym razem.

Nie jest to jedyna relacja z Polesia. Pozostałe znajdziesz tutaj.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *