Kolano Jerzego nareszcie wróciło do normy i w tym roku (2017) znów mogliśmy pojechać z grupą wytrawnych narciarzy w Dolomity. Namiot i kampera (zasypanego śniegiem) zostawiliśmy w domu, a sami pławiliśmy się w luksusach. Wyjazd realizowaliśmy według sprawdzonego od kilkunastu już lat schematu. Na miejscu wynajmowany jest przez nas obszerny, dobrze wyposażony apartament. Dojazd własnym samochodem. Posiłki przygotowywane są w kuchni apartamentu z produktów, półproduktów lub nawet gotowców zabranych z domu. Na zakupy najczęściej nie ma już czasu. Rano po obfitym śniadaniu przygotowywane są kanapki na stok, po powrocie szybki obiad. W tym momencie jest chwila czasu na spacery, basen lub też na spotkania ze znajomymi. Warto omówić wydarzenia dnia. Ale nie za długo bo rano trzeba znów wcześnie wstać, by zdążyć na stok przed pierwszą kolejką.
W tym roku zarezerwowaliśmy apartament dwuosobowy w Vigo di Fassa – rewelacja za rozsądną cenę: duży salon z kuchnią, sypialnia, dwie łazienki, parking podziemny, winda, suszarnia. Zdecydowaliśmy się na 6-dniowy karnet Silver, tańszy niż Dolomitisuperski a i tak nie zdołaliśmy odwiedzić wszystkich dostępnych ośrodków. Pogoda świetnie nam dopisała, przez wszystkie dni było mroźno i słonecznie przy praktycznie bezchmurnym niebie. Śnieg tylko na trasach, oczywiście sztuczny.
Na kolejne dni wybraliśmy:
Alpe Lusia – Bellamonte: malownicze, łatwe trasy w niektórych miejscach zwłaszcza od strony Bellamonte sporo ludzi.
Carezza: rewelacja, dużo sztruksu do południa i mało ludzi.
San Pellegrino-Falcade: cudne miejsce, długie łatwe trasy. Szkoda tylko, że tego dnia było piekielnie zimno.
Obereggen: wszyscy znają. Dotychczas staraliśmy się omijać miejsca znane i chyba słusznie. Przepiękny ośrodek, ale zatłoczony.
San Martino: zapewne mało znany ośrodek, gdyż narciarzy niewiele. Nam się bardzo spodobał. Widoki obłędne, szerokie trasy dobrze przygotowane. Minusem są nieco przestarzałe i powolne wyciągi, przeważają podwójne krzesełka bez osłon. Na szczęście tego dnia było ciepło i słonecznie więc napawaliśmy się i jazdą i widokami.
Po południu przejechaliśmy /samochodem/ do drugiego ośrodka w San Martino, po drugiej stronie doliny. Kabinką wyjechaliśmy na Col Verde, tam zostawiliśmy narty a potem dużą kabiną dostaliśmy się na szczyt Rosetta podziwiać piękno włoskich Dolomitów. Na zakończenie dnia szusowaliśmy wzdłuż dolnej kabinki.
Pobliskie Rolle Pass niestety było nieczynne /brak śniegu/.
Buffaure Ciampac – Pozza Alba di Canazei – Belvedere – Col Rodella, w tą i z powrotem. Korzystając z nowej kabiny w Albie łączącej Ciampac z Sella Rondą chcieliśmy zrobić sobie widokową „wycieczkę”. Pierwsze co dało się zauważyć to tłumy narciarzy ale mimo wszystko warto było! Dolomity są piękne, znamy te miejsca nie tylko z zimowych wypadów narciarskich. Niekwestionowaną kulminacją dnia był wjazd wyciągiem na szczyt Sass Pordoi. Narty zostawiliśmy przy knajpce i kawałek do kolejki pokonaliśmy „ z buta”- tym razem narciarskiego. Widoki z góry nie miały sobie równych. To był piękny dzień, bezchmurne niebo i morze gór.
Powrót do domu rozłożyliśmy tym razem na dwa etapy z noclegiem tuż po przekroczeniu granicy Polski. Jechaliśmy przez Brener, Insbruck, oczywiście zaliczyliśmy korki pod Kufstainem, potem Wiedeń, Brno, Ostrawa. Ci, którzy jechali południową trasą przez Lienz, Spittal i Graz mieli lepiej, bez korków. Nocleg na trasie to jak się okazało świetny pomysł, w dobrej kondycji wróciliśmy do domu w niedzielę po południu. W czasie całego wyjazdu zrobiliśmy 3300 km.