Skansen w Sanoku.

Sanok długo na nas czekał i czekał, aż się w końcu doczekał. Przyszła pora odwiedzić to urocze podkarpackie miasto.

Piątek, 13 sierpnia 2021 roku.

Wyjechaliśmy po piętnastej z Tomaszowa, do Sanoka dotarliśmy koło 19. Zatrzymaliśmy się na bardzo obszernym i pięknie położonym parkingu przy skansenie. Wady tego miejsca są dwie. Wąski i niestety głośny most na Sanie, przy którym w weekendy tworzą się spore korki. Druga wada to spora odległość od rynku. Z tą drugą akurat łatwo sobie poradziliśmy. Od razu poszliśmy na długi spacer do centrum.

Sobota, 14 sierpnia 2021 roku.

Po śniadaniu z widokiem na rzekę poszliśmy zwiedzać skansen, tuż po otwarciu o 9 rano było tam zupełnie pusto. Przeszliśmy Galicyjski Rynek wzdłuż, w poprzek i po przekątnych, bardzo nam się podobał. Zaczęły się otwierać poszczególne obiekty, okazało się niestety, że do środka większości z nich można wejść tylko z przewodnikiem. Sam bilet do tego nie uprawnia.

Troszkę punktów odejmiemy więc sanockiemu skansenowi. W innych tego typu muzeach bez problemu można wejść do każdej chaty. Ta niedogodność nie popsuła nam jednak radości spacerowania w tym pięknym miejscu. Pachnące latem ogródki, wysokie malwy, drewniane płotki, ławeczki przy chatach. Jest tam też gospoda cała w kwiatach, piekarnia i klimatyczna kawiarnia.

Upał narastał, wytrzymaliśmy w skansenie do czternastej, potem zasłużony wypoczynek przy kamperze w cieniu nad brzegiem Sanu. Wieczorem poszliśmy do centrum miasta na zwiedzanie i przepyszną kolację.

Niedziela, 15 sierpnia 2021 roku.

Ranek znów spędziliśmy w skansenie, tego dnia na Galicyjskim Rynku odbywał się jarmark i giełda staroci. Co prawda nie jesteśmy koneserami w tych sprawach, ale z przyjemnością oglądaliśmy wyłożone przedmioty. Dużą atrakcją było stoisko z ziołami, pachnącymi saszetkami i ekologicznymi kosmetykami.

Koło 11 zaczęło się robić tłoczno, więc postanowiliśmy wyruszyć w drogę powrotną, solennie sobie obiecując, że jeszcze tu kiedyś wrócimy. Zwiedzanie miasta i skansenu wypełniło nam cały czas jaki mieliśmy do dyspozycji. A przecież jeszcze jest tyle fajnych rzeczy w okolicy!

By choć trochę zapoznać się z klimatem tych okolic jechaliśmy w kierunku Dynowa trzymając się dróg jak najbliżej Sanu. Fajne były atrakcyjnie położone wiszące kładki nad Sanem. Jedna to Witryłów – pełen wypas, potęga techniki. Druga położona w pobliżu miejscowości Wara, w dużo gorszym stanie. Zrobiliśmy sobie tam krótkie przystanki, popatrzyliśmy z góry na rzekę, nawet upał nie był uciążliwy.

Zbliżała się pora obiadu. W Dynowie w znanej nam i w sumie niezłej restauracji miejsc nie było. Zamiast długiego oczekiwania zdecydowaliśmy się na przejazd do Dubiecka.

Nie mogliśmy lepiej trafić. Restauracja Zamek Dubiecko godna jest najwyższej pochwały. Obszerny parking dla samochodów, duży przepiękny  park, sam budynek też imponujący. Przed wejściem do niego, na trawniku pod wielkim rozłożystym dębem ustawiony był fortepian, na którym grała młoda kobieta.

Nietrudno sobie wyobrazić nasz zachwyt!

Wnętrza restauracji troszkę nas onieśmielały, nie przywykliśmy bowiem do takiej elegancji i luksusu. Ale jakoś sobie poradziliśmy. Jedzenie było bardzo smaczne, a ceny całkiem normalne.

Po obiedzie wyruszyliśmy dalej w stronę domu, nie tracąc jednak okazji by choć na chwilę zatrzymać się w fajnych miejscach:

Pruchnik – pochyły rynek i charakterystyczne drewniane, stylowe domy. Czyżby skansen w Sanoku czerpał inspirację Galicyjskiego Rynku z Pruchnika?

Oleszyce –  świeżo zrewitalizowane ruiny dworu i odnowiony park dworski. Obok, nieoznaczone i trochę ukryte podesty, prowadzone kilkaset metrów po terenach bagiennych.

Szlak Szumów na Tanwi – zaczyna się w Rebizantach. Bardzo fajne i klimatyczne miejsce, ale nie w wakacyjną niedzielę wśród tłumu zwiedzających. No chyba, że tuż przed zmrokiem. A my byliśmy tam właśnie o tej porze.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *