Tradycyjny już coroczny, narciarski tydzień spędziliśmy w tym roku w austriackich Dolomitach. Wszyscy z naszej paczki byliśmy już zmęczeni długimi dojazdami do odległych ośrodków narciarskich jak choćby Passo Tonale w ubiegłym roku, szukaliśmy więc czegoś bliżej domu. Wybór padł na ośrodek Nassfeld leżący też w Dolomitach, ale jeszcze w ich austriackiej części.
Wyjechaliśmy w piątek po piętnastej. Już po kilkunastu kilometrach zatrzymaliśmy się w Rebizantach na Roztoczu w miejscu, gdzie zaczyna się szlak Szumy na rzece Tanew. Chcieliśmy sprawdzić jak wyglądają Szumy w zimowej scenerii. Przepięknie. Kto wie czy nie lepiej jak w lecie.
Tego dnia czekał nas nocleg w Wodzisławiu Śląskim. W sobotę rano wyruszyliśmy dalej, celem była miejscowość Mauthen. Wynajęliśmy tam wspólnie ze znajomymi dwa dwupokojowe apartamenty. Pensjonat spełnił nasze oczekiwania: funkcjonalny, dobrze wyposażony, niedrogi. Miasteczko Mauthen pięknie położone, na miejscu jest niewielki stok narciarski, basen, kilka supermarketów. Jedyny minus to spora odległość od Nassfeld. Codziennie dojeżdżaliśmy około 25 kilometrów dość krętą ale na szczęście płaską drogą. Nie było to mocno uciążliwe. Parkingi w Nassfeld przy dolnej stacji kolejki Millenium Expres świetnie przygotowane i zorganizowane: stale kursuje taki śmieszny wagonik, który przewozi narciarzy między parkingiem a stacją. Gospodarze ośrodka zadbali, byśmy nie musieli za dużo chodzić w niewygodnych butach.
Pierwszego dnia, w niedzielę, Nassfeld przywitało nas fatalną pogodą. Na dole było tylko pochmurnie, ale na górze panowała już nieprzenikniona mgła. Błędniki wariowały! Z wielkim trudem przejechaliśmy kilka tras i około południa pokonani wróciliśmy do Mauthen. Tu na niższej wysokości bez problemu pojeździliśmy bez stresu i bez tłoku na lokalnym stoku. Nie było tak źle. Trasa wzdłuż krzesełka liczy prawie 3 tysiące metrów, jest łatwa i przyjemna. Jest tam jeszcze orczyk na stromej, 1800 m trasie, jest ośla łączka. I do tego miły i niedrogi barek. Nie jest to co prawda ośrodek na kilka dni, ale okazał się doskonałą alternatywą gdy wysoko w Nassfeld panowała paskudna pogoda. Na szczęście następnego dnia mgła ustąpiła i do końca naszego pobytu wszystkie dni były słoneczne, lekko mroźne, jednym słowem marzenie każdego narciarza.
Ośrodek w Nassfeld bardzo nam się spodobał, zachwycały zwłaszcza rozległe i przepiękne widoki. Jakże mogło być inaczej, przecież to Dolomity! Ilość wyciągów i tras w tym ośrodku jest zupełnie wystarczająca, by nie zaznać nudy w czasie całego tygodniowego wyjazdu. Przeważają trasy czerwone, bez większych trudności co prawda, wymagające jednak skupienia i koncentracji. I kondycji. Prawie zupełnie brakuje za to tras niebieskich, nie polecamy raczej tego miejsca dla początkujących narciarzy. Narciarsko w Dolomitach byliśmy już wielokrotnie, zawsze po włoskiej a teraz pierwszy raz po austriackiej stronie. Porównania cisną się same. Włosi mają lepsze wyciągi i nowoczesne krzesła, orczyków zaś jak na lekarstwo. Tutaj w Nassfeld też część infrastruktury jest nowa, ale sporo jest też jednak starszych krzeseł i orczyków. Trasy przygotowywane są i tu i tu odpowiednio starannie jednak we Włoszech jakby trochę lepsze ratraki mieli. Albo lepszych operatorów. Nie zmienia to wszystko faktu, że cały wyjazd ze względu na ośrodek, pogodę a przede wszystkim miłe towarzystwo uważamy za bardzo udany. Poniżej cała nasza zgrana ekipa.
W drodze powrotnej pozostaliśmy na nocleg w Katowicach. Ulegliśmy reklamie sieciowego hotelu i w ramach promocji zarezerwowaliśmy wcześniej niedrogi pokój w centrum, naprzeciwko Muzeum Śląskiego. Muzeum zwiedziliśmy dwa lata temu i każdemu gorąco polecamy. Tym razem spędziliśmy uroczy wieczór na spacerze w centrum. Zastaliśmy rynek już całkowicie zrewitalizowany, ładnie oświetlony, a grzane wino smakowało lepiej niż na stoku! Podobnie jak wegetariańskie dania w barze Złoty Osioł . To po prostu mistrzostwo świata! Zazdrościmy Katowicom Złotego Osła, dzięki wielkiej różnorodności warzywnych przysmaków bylibyśmy tam częstymi gośćmi.
W niedzielę rano znów długi spacer po centrum Katowic a po obiedzie – jak łatwo się domyślić w Złotym Ośle – pozostał nam już tylko żmudny powrót do domu.
I ja tam z Wami byłam i na nartach jeździłam i było super fajnie, pozdrawiam Dorota