Nie tylko kamperem. Dublin po raz drugi.

Za nami kolejna, druga już wycieczka do Dublina. Tym razem wylecieliśmy z Lublina. Lotnisko małe, sympatyczne, samochód zostawiliśmy na obszernym parkingu tuż przy wejściu. Za osiem dni opłata parkingowa wyniosła 100 zł. Lot trwał trzy godziny. Lotnisko w Dublinie ogromne. Jak z niego dotrzeć do centrum? Wskazówki dla nowicjuszy:

Droga z samolotu do wyjścia z terminalu jest bardzo długa, najlepiej iść za innymi pasażerami i nie denerwować się, że pobłądziliśmy. Warto skorzystać z dwóch lub trzech ruchomych chodników.

Kontrola paszportowa: posiadacze paszportów biometrycznych mogą w Dublinie skorzystać z bramki automatycznej, która wykorzystuje technologię komputerowego rozpoznawania twarzy.  System dokonuje standardowej kontroli danych osobowych, którą dotychczas przeprowadzali strażnicy graniczni. Przy odprawie należy podejść do bramki z twarzą skierowaną do góry, tak aby była widoczna w kamerze, a następnie przyłożyć paszport do czytnika po prawej stronie bramki. Po kilku sekundach system dokonuje kontroli i bramka automatycznie się otwiera. W tym roku otrzymaliśmy właśnie nowe biometryczne  paszporty. Dzięki możliwości elektronicznej kontroli zaoszczędziliśmy sporo czasu, bo kolejki do funkcjonariuszy tego dnia były bardzo długie.

Dojazd do centrum. Najprostszym i najszybszym środkiem transportu zawsze są taksówki, to jednak nie dla nas. Inna, tańsza opcja w Dublinie to „pośpieszny” autobus Airlink, 7 euro/osoba. My skorzystaliśmy z normalnej komunikacji miejskiej,  najbardziej odpowiadał nam autobus nr 16. Przystanki autobusów komunikacji miejskiej są przed halą główną. Bilety można kupić w automacie, my kupiliśmy u kierowcy. Trzeba powiedzieć dokąd się jedzie, opłata uzależniona jest od ilości przejechanych przystanków. Jechaliśmy na O’Connell Street, opłata 3,30. Wrzuciłam do metalowej puszki 6,60 euro. Trzeba mieć odliczoną kwotę i tylko monety.

Środa, 1 maja 2019 roku

Do Spire z lotniska jechaliśmy około 40 minut. Po drodze nie było oszałamiających widoków, ale zobaczyliśmy dużą część miasta i powolutku przyzwyczailiśmy wzrok do napisów, zabudowy i lewostronnego ruchu. Potem krótki spacerek i do domu dotarliśmy jednocześnie z córką wracającą z pracy. Ileż było radości!

Dublin nie jest wielkim miastem, mieszka w nim nieco ponad pół miliona mieszkańców. Komunikacja miejska ogranicza się do kilku linii tramwajowych i autobusowych ale wśród mieszkańców ma bardzo złą opinię. Jest jeszcze kolejka podmiejska Dart. Z kolejki tej w przeciwieństwie do komunikacji miejskiej – pomijając dojazd na lotnisko – korzystaliśmy wielokrotnie. Na szczęście wszystko co nas interesowało – mieszkanie Eli, siedziba Google, port i centrum miasta znajdowało się w zasięgu pieszych wędrówek. Ela do pracy też chodzi pieszo.

Dublin to miasto portowe. Widać to wyraźnie. Jeżeli nawet w zasięgu wzroku nie będzie wybrzeża, doku czy kanału to stada mew i tak nie dadzą nam o tym zapomnieć. Dublin to też raj dla rowerów. Pomimo tego, że ulice są raczej wąskie i bardzo obciążone ruchem samochodowym zawsze wygospodarowany jest pas dla rowerów. Następnym razem odpowiednio się przygotujemy, będziemy korzystać z roweru miejskiego.

Czwartek, 2 maja 2019 roku

Poranek w Google. Ela długo czekała na ten moment. Tata wreszcie zobaczył jej miejsce pracy! Widział wcześniej zdjęcia, ja mu dużo opowiadałam, ale szczerze mówiąc trudno uwierzyć, że biuro może tak wyglądać.

Wczesnym rankiem pracowników było niewielu, więc spokojnie obejrzeliśmy kilka pięter w głównym budynku. Kolorowe miękkie pufy, kanapy, fotele, nawet hamak i huśtawka, regały z książkami, tarasy, ciche zakątki, sale konferencyjne. Zadziwia dbałość o każdy szczegół, jak choćby lampy w kształcie imbryczków w kąciku herbacianym. W pokoju bibliotecznym książki w wielu językach, różne fotele, jest też wygodna leżanka.

Widoku z okna 13 pietra budynku głównego Google można pozazdrościć.

Po wystawnym śniadaniu poszliśmy na niezbyt długi spacer.

A tę panią wszyscy miłośnicy szant znać powinni. Nie znacie? To posłuchajcie.

Byliśmy zarejestrowani w Google jako goście na cały dzień, wróciliśmy więc na czas lunchu, gdy Ela znowu mogła poświęcić nam trochę czasu. W biurach i restauracjach było już tłoczno, więc nie zwiedzaliśmy, tylko zjedliśmy wspólnie obiad. Miło było znów spotkać Maszę, osobę niezwykłej dobroci i życzliwości, poznaliśmy też innych najbliższych współpracowników Eli.

Całe szczęście, że niektórzy z nich są rosyjskojęzyczni. Po rosyjsku mówię swobodnie, ale mój angielski niestety trochę kuleje. Wśród dobrze wykształconych młodych ludzi, którzy bez namysłu przełączają się na inne języki czułam się nieco zagubiona. Mam teraz dodatkową motywację do nauki angielskiego, samo czytanie książek w tym języku jak się okazuje niestety nie wystarcza.

Po lunchu poszliśmy na spacer w miejsce, które śmiało można nazwać dzielnicą ambasad. Jedne ambasady niewielkie, inne wypasione. Są ambasady wyglądające jak zwykłe urzędy są i bronione jak fortece. Spokojne to były miejsca, nie tak obciążone ruchem ulicznym jak ścisłe centrum.

A późnym popołudniem jeszcze raz odwiedziliśmy Google. Tym razem przeszliśmy do innego budynku, w którym obejrzeliśmy między innymi pokój-imitację irlandzkiego pubu. Tym się różnił od prawdziwego, że byliśmy tam sami i nie było prawdziwego alkoholu, tylko woda, soki i zdrowe przekąski.

Piątek, 3 maja 2019 roku

Odprowadziliśmy dziecko do pracy a sami pojechaliśmy Dartem do Howth. Nie można było ominąć tej atrakcji, to przecież żelazny punkt programu każdego turysty w Dublinie. A miejsce jest rzeczywiście niezwykle urokliwe i co ważne łatwo dostępne.

Jazda kolejką Dart trwała pół godziny, bilety w obie strony kupione w automacie biletowym na peronie stacji Grand Canal Dock kosztowały dla naszej dwójki 13 euro. W Howth w zależności od pogody i nastroju można wybrać sobie najbardziej dogodny wariant zwiedzania. W drewnianej budce w porcie dostępne są schematyczne mapki tras. Dla nas oczywisty był wybór najdłuższej trasy, oznaczonej kolorem fioletowym.

Byłam zachwycona tym szlakiem w listopadzie, kiedy w pejzażu dominowały jesienne brązy i szarości. Teraz wiosną było jeszcze ładniej, zwłaszcza w drugiej części szlaku, często mijaliśmy zielone tunele wiodące do wspaniałych willi, dużo było ładnych kwiatów po drodze, oszałamiały cudne wiosenne zapachy. Spotkaliśmy jedynie nielicznych turystów, za to na polu golfowym, przez które szlak prowadził było już sporo graczy. Cała trasa była może i długa, ale bardzo urozmaicona. Pogoda przepiękna, nawet wiatr nie był zbyt dokuczliwy.

Na obiadek poszliśmy do Crabby Joe’s, nie było wolnych stolików, więc wzięliśmy na wynos chowder, Fish&chips i specjalność restauracji CRABBY JO’S CRAB BURGER.

Było przepyszne! Ceny powalają w sensie pozytywnym. Chowder (zupa rybna) 6 euro, burger krabowy 8 a wielki kawał dorsza z wielkimi frytami 9,90. I to wszystko w porcie, nad morzem, w jednym z najbardziej turystycznie obleganych miejsc w tym kraju. I to wszystko świeżutkie, restauracja usytuowana jest bowiem w jednym budynku ze sklepem-hurtownią rybną, gdzie można kupić to co jeszcze niedawno pływało w wodzie. Zwolennikom i fanom wypoczynku nad naszym morzem daję to pod rozwagę.

Po obiadku poszliśmy jeszcze na pobliską plażę. Z niemały trudem znaleźliśmy wejście, które znajduje się tuż za stacją kolejki. Wychodzimy ze stacji w lewo i zaraz potem znów w lewo. Plaża bardzo rozległa bo trwał odpływ, olbrzymi odpływ. Było mnóstwo ciekawych muszli i kamieni.

Sobota, 4 maja 2019 roku

To był dzień pełen wrażeń! Koleżanka Eli Masza zaproponowała nam wspólny wyjazd swoim samochodem do Glendalough.  Jest to malownicza dolina położona w górach Wicklow około 70 km od Dublina. W dolinie są dwa jeziora morenowe: Lower Lake i Upper Lake. Wokół i poprzez dolinę wytyczono kilka szlaków turystycznych, z których najdłuższy to tzw. Wicklow Way.

Szlaki mają różne poziomy trudności i są dobrze są oznakowane kolorami w terenie. My wybraliśmy trasę powyżej Górnego Jeziora. Początkowo podchodziliśmy wzdłuż wodospadu, potem trawersem, potem znów trochę stromego podejścia. Warto, bo z grani i ze szczytu roztaczały się przepiękne widoki. Zadziwiające, wysokość nad poziom morza niewielka a widoki alpejskie, krajobraz typowo polodowcowy. Jak mi mówiono, właśnie w tej dolinie kręcono sceny do znanego chyba wszystkim filmu „Waleczne serce”.

Po powrocie, wieczorem, zrobiliśmy jeszcze jedną, całkiem długą wycieczkę po pubach w dzielnicy Temple Bar. Wszędzie muzyka na żywo, Guiness i inne dobre irlandzkie piwa leją się szerokim strumieniem. Wszystkie puby zapchane do granic możliwości, panuje radosny nastrój sobotniej nocy. Irlandczycy potrafią się bawić, tylko pozazdrościć! I nam udzielił się ten radosny nastrój, owszem, szklaneczka Guinessa też zrobiła swoje. Aż żal było wracać do domu.

Kolację zjedliśmy w domu i koło dziesiątej jeszcze raz poszliśmy na spacer po pubach w dzielnicy Temle Bar. Sami, bo młodzież opadła z sił.

Niedziela, 5 maja 2019

North Bull Island. Jest to wyspa a właściwie łacha w północnej części Dublina. Idealne miejsce na długi niedzielny spacer, albo wycieczkę rowerową. Najpierw kolejką Dart ze stacji Tara dojechaliśmy do Clontarf. Specjalnie wysiedliśmy wcześniej, ponieważ chcieliśmy się przejść długą, nadmorską promenadą. Podziwialiśmy ładne domki, zadbane skwerki i ogródki, spokojne morze. Odpoczęliśmy w uroczej kawiarence, gdzie podawali przepyszne świeżutkie scones. Posmarowane masłem i dżemem miały co prawda milion kalorii ale smakowały wyśmienicie. Ela jest mistrzem w wynajdywaniu ładnych miejsc z dobrym jedzonkiem. Pełni entuzjazmu i z pełnymi brzuchami ruszyliśmy w dalszą drogę.

Gdy minęliśmy Saint Annes Park skręciliśmy w drogą prowadzącą groblą na wyspę. Na wyspie piękna trasa doprowadziła nas poprzez niewysokie wydmy do szerokiej piaszczystej plaży z garstką turystów. Takie morze i takie klimaty to my lubimy! Akurat rozpoczął się odpływ. Fascynujące zjawisko. Jak pokazały pomiary ( zajął się tym mąż oczywiście) morze cofało się w tempie 8 dużych kroków w ciągu 5 minut.

Popołudnie tego dnia spędziliśmy w pięknym Saint Annes Park w miłym towarzystwie, dołączyła do nas bowiem Masza i jej dwuletnia córeczka Sofija. Pogoda była przepiękna, nic dziwnego, że w parku było wielu spacerujących, większość tak jak my z małymi dziećmi. W centrum był jakiś kiermasz, wyświetlany był film dla dzieci na wielkim ekranie ale wystarczyło tylko odejść w bok, by cieszyć się naturą. Masza mieszka w Irlandii już kilkanaście lat, mieliśmy więc wyjątkową okazje poznać w rozmowie z nią realia tego kraju. Rzadko mamy takie okazje.

Poniedziałek, 6 maja 2019

Tego dnia Ela pracowała w domu, więc na wycieczkę pojechaliśmy sami. Nie było potrzeby, by brała ona urlop w czasie naszego pobytu. Doskonale dajemy sobie radę sami a jej urlop bardzo się przyda. Zdecydowanie odziedziczyła po nas skłonności do podróżowania a na to jak wiadomo potrzeba dużo wolnego czasu.

Kolejką Dart pojechaliśmy do Killiney, tym razem na południe od Dublina. Ze stacji kolejki schodzi się od razu na bardzo rozległą, ale kamienistą plażę. Fale morskie przesuwając kamienie powodują charakterystyczny, zabawny grzechot. Plaża aż po horyzont, spacerujących niewiele. Kąpiących się też nie widzieliśmy. Potem poprzez Killiney Hill Park z Obeliskiem przeszliśmy do Dalkey. Ze wzgórza, spod obelisku cudowne rozległe widoki.

W Dalkey turystów było już znacznie więcej. Zdecydowaliśmy się na spacer w porcie, falochronem aż do latarni morskiej. Tam odkryliśmy przyczynę tłoku w mieście. W pewnej odległości od główek portu na kotwicy stał olbrzymi, gigantyczny wręcz wycieczkowiec, taki na parę tysięcy podróżnych. Pomiędzy nim a portem kursowało w tę i z powrotem sześć katamaranów, za każdym razem przewożąc dużą grupę ludzi. Nie czekaliśmy aż nas zadepczą wróciliśmy więc kolejką do domu.

Trasa którą tego dnia zrobiliśmy była mi już znana z poprzedniego wyjazdu, ale z wielką przyjemnością zrobiłam ją ponownie w wiosennej scenerii. Bo to ładne miejsce jest. I nawet tłok w Dalkey tego nie zmienił.

Wieczór spędziliśmy w domu. Ela zaprosiła swoich przyjaciół na pierogi, które przywieźliśmy z Polski. Towarzystwo międzynarodowe. Gabi przyjechała z Brazylii, jej opowieści o życiu na innej półkuli były dla nas nieco egzotyczne. Ege z kolei właśnie wrócił z trekkingu po górach w okolicy Antalya w Turcji. Wszystko bardzo nas interesowało.

Wtorek, 7 maja 2019 roku

Ten dzień ponownie należał do Google. Rano poszliśmy obejrzeć nowe biuro Eli, w nowym budynku. Musieliśmy pocieszać nasze biedne dziecko, bo teraz basen i siłownia będą odległe o kilka minut marszu. Śniadanko zjedliśmy wspólnie i pozostawiając ją w pracy sami i poszliśmy na spacer w kierunku zamku i katedry św. Patryka. Potem ładną ścieżką spacerową wzdłuż Grand Canal wróciliśmy ponownie do Googla na spotkanie z Elą w porze lunchu.

Tego dnia odwiedziliśmy trzy różne restauracje, spróbowaliśmy dań kuchni amerykańskiej, chińskiej i włoskiej. Mnie najbardziej posmakowała panna cotta.

Po południu tym razem poszliśmy w kierunku portu, po drugiej stronie rzeki podziwialiśmy nowoczesne budowle, nie wszystkie ukończone.

Rozmach budowlany robi wielkie wrażenie. W zasadzie wszędzie są place budów, nad Dublinem dosłownie góruje las dźwigów. Setki pracowników, wielkie ciężarówki, dźwigi, maszyny. Trochę bywa to uciążliwe, zwłaszcza dla mieszkańców ale cóż, postęp wymaga poświęceń.

Przy EPIC (The Irish Emigration Museum) przeszliśmy znów przez rzekę. W parku Merrion Square pod słynnym pomnikiem Oscara Wilde umówiliśmy się z wracającą z jakiegoś spotkania Elą.

Posiedzieliśmy sobie potem spokojnie w pubie Ferryman z pięknym widokiem na nadrzeczna promenadę i most Becketta. Most swoim kształtem nawiązuje do harfy, symbolu Irlandii. Taki sam symbol znajdziemy też na puszce Guinessa.

ma Tego dnia był akurat jakiś ważny mecz. Anglicy wygrali, co wśród tubylców nie wzbudziło przesadnego entuzjazmu. Dla nas jednak najważniejsze było to, że już nam się kończyła ta piękna wycieczka. Powinniśmy się upić z żalu, ale aż tacy rozrzutni nie jesteśmy. Piwo kosztuje tu 6 euro! Po jednym wystarczy.

Środa, 8 maja 2019 roku

Padało od rana, widać Dublin płacze za nami. W czasie naszego tygodniowego pobytu tylko raz popadał deszczyk przez godzinę, mieliśmy ponoć w tym względzie niebywałe szczęście. A my uważamy, że szczęściem było przede wszystkim to, że mogliśmy się spotkać z córką, poznać wspaniałe miasto i wspaniałych ludzi. To była fantastyczna wycieczka.

Poprzednia relacja z Dublina.

⇐ poprzednia strona                            kolejna⇒

⇐strona główna

2 thoughts on “Nie tylko kamperem. Dublin po raz drugi.

  1. Маша says:

    Ждём вас снова в наших краях посмотреть другие регионы Ирландии и погулять у океана!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *